„Królowie lata”, Jordan Vogt-Roberts
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuOklaskiwany na tegorocznym festiwalu w Sundance pełnometrażowy debiut Jordana Voigt-Robertsa ogląda się z autentyczną przyjemnością. Młodsi widzowie będą się z bohaterami utożsamiać, starsi przypomną sobie własne nastoletnie doświadczenia. Jedni i drudzy wyjdą z kina w doskonałym nastroju. W dodatku „Królowie lata” to idealna odtrutka na głupotę hollywoodzkich komedii wakacyjnych.
Oklaskiwany na tegorocznym festiwalu w Sundance pełnometrażowy debiut Jordana Voigt-Robertsa.
Piętnastoletni Joe (Nick Robinson) i Patrick (Gabriel Basso) są kumplami z liceum. Chcieliby być dorośli, samodzielni, ale póki co zmagają się z władzą nauczycieli, kpinami starszych kolegów i przede wszystkim z własnymi rodzicami. Sarkastyczny ojciec Joe (świetny Nick Offerman) nie potrafi otrząsnąć się po śmierci żony, własne frustracje przekłada na relację z synem, męczy go serią zakazów, „szlabanów” itd. Niewiele lepiej wygląda to u Patricka: nadopiekuńczy, pedantyczni państwo Keenan nie przyjmują do wiadomości, że ich pociecha przeistacza się właśnie w mężczyznę. Po zakończeniu roku szkolnego nasi bohaterowie przypadkiem trafiają na ukrytą wewnątrz lasu rajską polanę. Tak rodzi się plan ucieczki, budowy leśnego domu, samodzielnego życia na łonie natury. Do Patricka i Joe dołączają młodszy kolega Biaggio (przezabawny Moises Arias) i obiekt westchnień obu nastolatków, atrakcyjna Kelly (Erin Moriarty).
Streszczenie może być w tym przypadku mylące, prawdziwy charakter „Królów lata” zdradza wspomniany festiwal w Sundance. Roberts łączy typową komedię o dojrzewaniu (coming-of-age stories) z tradycją amerykańskiego kina niezależnego. Prochu nie odkrywa, otwarcie czerpie z podobnych (i bardziej udanych) produkcji Roba Reinera („Stań przy mnie”) i Wesa Andersona („Kochankowie z księżyca”). Ale i tak jest to udany debiut. Reżyser zgrabnie miesza akcenty komediowe i dramatyczne, wiarygodnie oddaje niepokoje wieku dojrzewania, sprawnie prowadzi zdolnych, nieopatrzonych jeszcze młodych aktorów. Z jednej strony mamy tu nastrój chłopięcej przygody (kłaniają się Tomek Sawyer, Huck Finn itd.), z drugiej: delikatnie ironiczny, melancholijny dystans wspominającego młodość dorosłego (pierwsze polowania kończą się w najbliższym markecie, spore zamieszanie wprowadza pojawienie się Kelly itd.). Do tego dochodzą naprawdę zabawne dialogi (tu prym wiedzie Arias i jego Biaggio), umiejętnie dobrana muzyka, świetne (zwykle statyczne, ale chwilami wręcz teledyskowe) zdjęcia. Roberts miesza konwencje, ale robi to z wyczuciem. Sprytnie balansuje na granicy realistycznej historii i baśni, unika kiczu, świadomie buduje nostalgiczny, ujmujący, na wskroś urokliwy nastrój „Królów lata”.
Oczywiście można się czepiać. Scenariuszowych uproszczeń (dom powstaje zaskakująco szybko, trudno pojąć czemu poszukiwania nastolatków nie dają rezultatu), odrobinę kiczowatego zakończenia; wspomnianych, ale narzucających się analogii do (bijącego Robertsa na głowę) Andersona i jego zeszłorocznych, kapitalnych „Kochanków z księżyca”. Tyle, że czepiać się zwyczajnie nie warto. Roberts to twórca obiecujący, jego film ogląda się z autentyczną przyjemnością. Młodsi widzowie będą się z bohaterami utożsamiać, starsi przypomną sobie własne nastoletnie doświadczenia. Jedni i drudzy wyjdą z kina w doskonałym nastroju. W dodatku „Królowie lata” to idealna odtrutka na głupotę hollywoodzkich komedii wakacyjnych. Polecam!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze