"Biały król", György Dragomán
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDragomán pokazuje potworność totalizmu z perspektywy dziecka, zamykając tym samym przestrzeń na pytania ogólne – dlaczego stało się tak a nie inaczej, jaki mechanizm uruchomił tę lawinę okrucieństwa i tak dalej. Poznajemy jedynie przejawy. Nawet los narratora wydaje się banalny, a nieszczęść, które dotknęły jego rodzinę – aresztowanie, zesłanie ojca, uniemożliwienie matce wykonywania zawodu – doświadczyły tysiące, dziesiątki tysięcy innych.
Stosunek do komunizmu u pisarzy urodzonych w latach 70. jest co najmniej osobliwy. Młodzi Polacy piszą o nim niewiele, a jeśli już muszą, to epokę konsekwentnie mitologizują, a nawet nasycają tamte czasy cudownością (vide świetne opowiadanie Szczepana Twardocha „Żywot i śmierć św. Felicjana”). Dragomán inaczej – jego interesuje ukazywanie zła w banalnej potworności, brutalności w mikroskali rumuńskiej prowincji. Nie próbuje nawet znaleźć wytłumaczenia poza tą oczywistą prawdą, że zło jest jak wesz — wystarczy trochę brudu, by zaczęło się mnożyć i zaraz wszyscy będą się iskać, drapać, a nawet cieszyć się z własnego zawszenia.
Pisząc o „Białym królu”, najczęściej przywołuje się „Postrzyżyny” i rzeczywiście – György Dragomán choćby w sposobie operowania słowem wydaje się grać w tej samej drużynie co Hrabal. Książki łączy również wątek autobiograficzny (tu jedynie domniemany), osadzenie akcji na prowincji i centralna figura ojca, w wypadku „Białego króla” - wielkiego nieobecnego. Ale sama figura narratora i zwierzęca, naturalistyczna brutalność świata zbliżają tę książkę do „Malowanego ptaka”, z tą jednak różnicą, że Kosiński łgał bezczelnie, „Biały król” natomiast jest przesiąknięty autentyzmem.
Książka z zarysowanym wyraźnie głównym wątkiem rozpada się na wiele scen, właściwie przygód, niby obrazków, których rytm wyznaczają kolejne rozdziały. Dragomán konsekwentnie unika dookreślania scenerii – nie operuje nazwami konkretnych miejsc, unika odniesień do sytuacji ogólnej i tylko możemy się domyślać, że akcja rozgrywa się w Siedmiogrodzie, w latach 80. Trzeba dopowiedzieć, że odznaki odwilży, które stały się udziałem Polski i kilku innych państw bloku wschodniego, w żaden sposób nie dotknęły Rumunii. Przeciwnie, kierowany żelazną ręką Nicolae Ceauşescu kraj zwrócił się w stronę totalizmu urządzonego wedle stalinowskich wzorców.
Spotwornienie staje się powszedniością, w której nasz jedenastolatek próbuje zajmować się tym samym co wszystkie jedenastolatki świata, a mianowicie rozrabianiem. Deformacja świata zmienia jednak urwisa w okrutnika, a dokazywanie w przemoc.
Być może wiek, być może szczególne doświadczenie człowieka pognębionego sprawia, że Dragomán ani razu nie wpada w sentymentalizm, ckliwość, ale „wali w pysk” ile w lezie, a gdyby każdy rozdział był rundą na ringu, czytelnik leżałby na deskach już w połowie „Białego króla”. Dragomán jest bowiem mocny i dosadny, a od niektórych motywów nie sposób się uwolnić: sadystyczny trener piłki nożnej, scena bitwy między dziećmi, a zwłaszcza znakomite zakończenie pozostaje w głowie przynajmniej na trochę po przewróceniu ostatniej strony. Zakończenie właśnie – bowiem w trakcie lektury może powstać wrażenie rozrzucenia motywów, rozdrobnienia i przemieszania, tymczasem Dragomán czyni to celowo, konsekwentnie prowadząc postrzępioną fabułę do wstrząsającego finału, gdzie wszystko zazębia się i splata.
Nie przepadam za większością pozycji, które wydaje Czarne, być może ze względu na przywiązanie do tradycyjnej struktury fabularnej, co w dzisiejszych czasach jest pewną ułomnością. „Biały król” to jednak jedna z najjaśniejszych pozycji w ich katalogu i chyba w ogóle na półce księgarskiej. Rzadka sprawa – książka o okrucieństwie dla ludzi wrażliwych.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze