„Ziarno prawdy”, Borys Lankosz
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm wciąga, śmieszy, dobrze się go ogląda. Chwalę, polecam, ale przyznaję, że liczyłem na więcej.
Miłoszewski ma znakomitą passę. Bije rekordy na listach bestsellerów, zgarnia kolejne nagrody (ostatnio m.in. Paszport Polityki). Sława naszego pisarza powoli wykracza też poza granice Polski: trylogia o prokuratorze Szackim doczekała się imponującej ilości przekładów, Miłoszewskiego chwalą zagraniczne media (m.in. New York Times). I słusznie: to znakomity autor. Ale do kina nie miał szczęścia: ekranizacja „Uwikłania” w reżyserii Bromskiego była prawdziwym kuriozum. Drugie („Ziarno prawdy” jest środkową częścią cyklu) podejście do przygód Szackiego miało tę wpadkę zrekompensować. Za kamerą stanął (wychwalany i nagradzany za „Rewers”) Borys Lankosz, odżegnujący się wcześniej od „kinowych” ambicji Miłoszewski współtworzył scenariusz, dystrybutor przygotował „huczną” kampanię promocyjną.
Teodor Szacki (Robert Więckiewicz), do niedawna gwiazdor stołecznej prokuratury, po rozwodzie i kontrowersjach związanych z poprzednią sprawą przeprowadza się do Sandomierza. Liczy na spokojne wakacje (wypoczywa, spaceruje, romansuje z miejscową pięknością), ale sielanka nie trwa zbyt długo. Zamordowana zostaje powszechnie znana i lubiana działaczka społeczna, Elżbieta Budnik. Ślady wskazują na mord rytualny. Odżywa pamięć o mrocznej (i uwiecznionej na słynnym obrazie Karola De Prevota w miejscowej katedrze) legendzie Sandomierza. A więc o misterium krwi, antysemickim przesądzie utrzymującym m.in., że Żydzi porywali chrześcijańskie dzieci, by wytaczaną z nich krew dodawać do macy. Racjonalny Szacki widzi w tym jedynie zasłonę dymną, ale sprawa przedostaje się do prasy. Zaczyna się śledztwo, w którym nieznającego miejscowych realiów bohatera wspomagać będą m.in. inspektor Leon Wilczur (znakomity Jerzy Trela) i sandomierska prokurator, Barbara Sobieraj (Magdalena Walach).
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/9wtBFnVrv4g/34_ziarno_prawdy_34_-_zwiastun&autoplay=true[/Wrzuta]
„Ziarno prawdy” już po pierwszych pokazach prasowych wzbudziło liczne dyskusje. Większość krytyków (po premierze także widzów) wychwala ekranizację Lankosza. I z grubsza słusznie. To nowoczesne, zrealizowane z należytym rozmachem, ale i zachowujące charakter pierwowzoru, do tego ze wszech miar sprawne kino gatunkowe. Formalnie zapatrzone w hollywoodzkie wzorce, co czuć przede wszystkim w zdjęciach Bielana i muzyce Korzeniowskiego. Tu wyraźnie kłaniają się gęste, nerwowe thrillery Davida Finchera. Nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie, ale ostatecznie wypada spójnie, w dodatku – jak wspomniałem – Lankosz w pełni oddaje ducha prozy Miłoszewskiego. A więc przede wszystkim kapitalne poczucie humoru autora. Film wyraźnie je akcentuje, nie boi się scen komicznych, chwilami (z powodzeniem) przesuwa się w stronę groteski. Miłoszewski wielokrotnie podkreślał, jak ważne we współczesnym kryminale jest tło społeczne, obyczajowe: było to mocną stroną książkowego „Ziarna”, wyróżnia (na plus) także ekranizację. Sandomierska „polska w pigułce” jest pełna zaściankowości, przesądów, niespełnienia, żółci (kapitalny epizod Jacka Poniedziałka). Ale nie jest to ostra krytyka, ale pełna empatii parodia. Najlepiej rozegrana w ważnym tutaj wątku nadwiślańskiego antysemityzmu. Ośmieszy się każdy mówiący o „antypolskiej wymowie”: duet Miłoszewski-Lankosz pokazuje problem z wielu stron (bodaj najlepsza w filmie scena rozmowy z rabinem). Ponadto nie piętnuje, nie szuka winnych, nie popada w publicystykę: stawia na celny, ironiczny portret społeczności. Przypomina, że najgroźniejszą bronią jest śmiech.
A jednak: „Ziarno prawdy” pomimo niewątpliwych zalet, ma też wady. Miłoszewski jest lepszym pisarzem niż scenarzystą: niekiedy brakuje tu ekranowej dyscypliny, wątki poboczne pojawiają się i znikają w sposób cokolwiek chaotyczny. 90% dialogów błyszczy i stanowi o sile filmu, ale zdarza się też (dość rażące) „recytowanie prozy” (przesłuchanie Szyllera). Niekiedy brakuje rytmu, bywa, że napięcie „siada”. Wątpliwości budzą decyzje obsadowe. Więckiewicz „wybitnym aktorem jest”, gra świetnie, ale wbrew warunkom, co spłyca postać głównego bohatera (w oryginale dystyngowanego, eleganckiego, inteligentnego, przystojnego itd.) do jednowymiarowego aspektu „mizoginicznego samca alfa”. Popełniono tu też błąd kardynalny i w przypadku kryminału zasadniczy: „Ziarno prawdy” ma naprawdę słabe zakończenie. Nielogiczne, pojawiające się bez należytego uzasadnienia, niejako „wyciągnięte z kapelusza”. Dla nieznających książki będzie ono zwyczajnie niezrozumiałe. Owszem, było to też (w mniejszym stopniu) wadą powieści. Film stwarzał okazję, by wadę tę poprawić, ale Miłoszewski (niestety!) tej szansy nie wykorzystał.
Ogólny bilans i tak jest dodatni. „Ziarno” wciąga, śmieszy, dobrze się je ogląda. Jednak po klęsce „Uwikłania”, jako (przyznaję się) fan Miłoszewskiego liczyłem na kino z najwyższej półki. Jeszcze kilka lat temu tam właśnie umieściłbym (powtórzę: generalnie dobry!) film Lankosza. Ale dziś, kiedy powszechnie mówi się i pisze o odrodzeniu polskiego kina, kiedy „top” wyznaczają produkcje takie jak „Bogowie”, czy wchodzące na nasze ekrany w przyszłym tygodniu, skandalizujące „Polskie gówno”… dziś chwalę, polecam, ale przyznaję, że liczyłem na więcej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze