"Ściśle tajne", reż. Billy Ray
GRZEGORZ CZYŻ • dawno temuNajwiększym atutem obrazu Billy'ego Raya są jednak fantastyczne kreacje aktorskie, zwłaszcza zasługująca bez wątpienia na Oscara brawurowa rola Chrisa Coopera (zdobywcy statuetki w 2003 roku dla najlepszego aktora drugoplanowego za występ w Adaptacji Spike'a Jonze'a). Niewiele gorzej wypada również partnerujący mu Ryan Phillippe, niegdysiejszy gwiazdor seriali dla młodzieży i bohater niezliczonej ilości artykułów w brukowcach jako czupurny małżonek Reese Whiterspoon. Takiego pojedynku żółtodzioba ze starym wyjadaczem nie widzieliśmy co najmniej od czasu Zawodu: szpieg Tony'ego Scotta.
Ci z recenzentów filmu Dobry agent Roberta De Niro, którzy z sympatii do słynnego aktora szukali w jego dziele dobrych stron i nie odważyli się wytknąć mu porażki, prawdopodobnie dopiero po obejrzeniu Ściśle tajnego Billy'ego Raya zrozumieją, jak wielki błąd popełnili. Porównanie obu obrazów, wprowadzonych do kin w odstępie raptem kilku miesięcy, ukazuje w całej rozciągłości, jak wygląda kiepski film o agentach, a jak — prawie doskonały. Wielkiemu dokonaniu Raya nie brak niczego, co powinno taki film cechować. Jest więc napięcie, ale podskórne, wynikające nie z nagromadzenia spektakularnych wydarzeń, tylko z faktu, że bohaterowie żyją w ciągłej niepewności. Są właśnie owi realistyczni bohaterowie, których życie to gra, ale tocząca się latami w biurze i ich własnych domach, a nie podczas jakiejś efektownej akcji, którą przeprowadza się solo w kilkanaście godzin na kilku kontynentach. Wreszcie jest historia nieurągająca ani prawom psychologii, ani rachunkowi prawdopodobieństwa, bo napisana przez samo życie.
Ściśle tajne to wycinek biografii Roberta Hanssena, który jest amerykańskim odpowiednikiem pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Podobieństwo spraw obu panów polega przede wszystkim na tym, że o Hanssenie słyszał niemal każdy Amerykanin, tak jak o Kuklińskim niemal każdy Polak. Różnica sprowadza się natomiast do tego, że Hanssen za swą działalność szpiegowską dla wywiadu wojskowego i zagranicznego ZSRR (a następnie Federacji Rosyjskiej) odsiaduje teraz dożywocie ku zadowoleniu wszystkich Amerykanów, a w sprawie Kuklińskiego składa się wnioski u prezydenta RP o pośmiertne podniesienie go do rangi generała ku wściekłości tych spośród Polaków, którzy uważają go za zdrajcę.
Dla widza, a zwłaszcza widza amerykańskiego, przebieg akcji filmu Raya nie kryje więc najmniejszych tajemnic. A jednak reżyserowi udało się opowiedzieć znane wszystkim fakty w taki sposób, że przez cały seans wstrzymujemy oddech. Co wcale nie było tak oczywiste, zważywszy na kompletną klapę nudnej czterogodzinnej produkcji As wywiadu — historia Roberta Hanssena Lawrence'a Schillera z 2002 roku. Sposobem na to okazało się przesunięcie środka ciężkości w narracji z perypetii samego Hanssena na pojedynek w przechytrzaniu się, jaki toczył z nim jego młodziutki asystent Eric O'Neill, którego zadaniem było zdemaskowanie podwójnego agenta w szeregach FBI. O'Neill, który po aresztowaniu Hanssena w lutym 2001 odszedł z Federalnego Biura Śledczego, był zresztą konsultantem Ściśle tajnego, co jest dla filmu kolejnym plusem.
Największym atutem obrazu Billy'ego Raya są jednak fantastyczne kreacje aktorskie, zwłaszcza zasługująca bez wątpienia na Oscara brawurowa rola Chrisa Coopera (zdobywcy statuetki w 2003 roku dla najlepszego aktora drugoplanowego za występ w Adaptacji Spike'a Jonze'a). Niewiele gorzej wypada również partnerujący mu Ryan Phillippe, niegdysiejszy gwiazdor seriali dla młodzieży i bohater niezliczonej ilości artykułów w brukowcach jako czupurny małżonek Reese Witherspoon. Takiego pojedynku żółtodzioba ze starym wyjadaczem nie widzieliśmy co najmniej od czasu Zawodu: szpieg Tony'ego Scotta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze