„Czarna księga”, Ian Rankin
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuAutor należy do grupy silnie skonwencjonalizowanych rzemieślników, dostarczających kryminalnej rozrywki; jego książki zbudowane są na podobnych schematach. W tej krótkiej książce jest za dużo wątków, brakuje miejsca, z ledwo narysowanymi bohaterami trudno się zżyć, za to łatwo o nich zapomnieć. Da się ją czytać na poziomie żartów, niejednokrotnie ciekawszych od samej fabuły. Nie jest zła, tylko makabrycznie przesadzona.
Zapity, zarośnięty mężczyzna z czwartej strony okładki świdruje czytelnika przenikliwym spojrzeniem. Wzrok ten zwiastuje zagadki i tajemnice dla czytelnika niepojęte, tym bardziej więc fascynujące. Zresztą, Rankina reklamuje się jako tytana intrygi, a nazwisko jego bohatera, Johna Rebusa też kojarzy się jednoznacznie.
Tymczasem Rankin należy do grupy silnie skonwencjonalizowanych rzemieślników, dostarczających kryminalnej rozrywki; jego książki zbudowane są na podobnych schematach, zaś zachowania Rebusa dość łatwo przewidzieć. Rankin najpewniej zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń i nie próbuje siebie przeskakiwać, w zamian oferując rozrywkę na solidnym poziomie. Ma swoich czytelników. Tak to się kręci.
Metoda na stworzenie intrygi jest prosta: namnożyć trochę trudnych, niecodziennych sytuacji, pozornie zupełnie nie powiązanych ze sobą, zwalić je na głowę protagoniście, a potem pomalutku tak snuć fabułę by te wszystkie wydarzenia się splotły. Tym razem Rebusa rzuciła dziewczyna, w skutek czego biedny policjant musi wracać do siebie. Z tym „do siebie” jednak jest gorzej. Własne mieszkanie wynajął studentom, tych wyrzucić się nie bardzo da, a gdyby się dało, cóż, Rebus nie jest tak cyniczny na jakiego wygląda. Niespodziewany przyjazd brata być może by go ucieszył, niestety, brat akurat wyszedł z więzienia i prowadzi styl życia daleki od tego, który preferują miłujący prawo policjanci. Dalej, Edynburg doświadcza eskalacji przestępstw, generowanych przez lokalnego bossa, pożyczającego pieniądze na złodziejski procent, mamy w tym wszystkim zboczeńca, przypadkowo odkrytego trupa, kumpla w śpiączce i nikt, kto czytał w życiu choćby jeden kryminał nie zdziwi się, gdy Rebus zostanie w końcu zawieszony.
Zazwyczaj, podczas lektury podobnych książek najbardziej chcemy dowiedzieć się, kto zabił. Tu narzuca się inne pytanie: jakim cudem Rankin złączy tak odmienne wątki, albo inaczej — na czym się nasz pisarz wyłoży. Nie wykłada się, ale z trudem opuszcza pułapkę, którą sam na siebie zastawił, chwyta bohaterów i wydarzenia do nich przypisane i próbuje zbierać, niby zakupy z przerwanej siatki; na ostatnich stu stronach sięgają mu brody, idzie, mało się nie wywróci, ale nic nie upuści. Przy tej mnogości tropów książka jest po prostu za krótka, brakuje miejsca, z ledwo narysowanymi bohaterami trudno się zżyć, za to łatwo o nich zapomnieć.
Broni się sam Rebus, jako zapity, cyniczny wrażliwiec, uparcie dążący do prawdy, nieustannie zgubiony w rozpaczliwych próbach pogodzenia pracy, życia prywatnego i alkoholizmu. Rankin konstruuje go na szkielecie Marlowe’a, przydając mu odrobinę więcej ludzkich cech i szczątkową wiarę w świat. Rebus jest figurą niejednoznaczną, zdziwaczałą, obdarzoną zdolnością tworzenia błyskawicznych, celnych komentarzy. Za ich sprawą Czarną księgę da się czytać na poziomie żartów, niejednokrotnie ciekawszych od samej fabuły.
Nie jest to zła książka, tylko makabrycznie przesadzona. Z notki o Rankinie dowiadujemy się, że ulubionym zajęciem pisarza jest prowadzenie gry z czytelnikiem. I dobrze, tylko czemu nikt nie zaznaczył, że chodzi o grę w salonowca?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze