„Byzantium”, Neil Jordan
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuUdanie romansujący z komercją, ale koniec końców ambitny film. Kino ciekawe, nietuzinkowe, wyróżniające się na tle wampirycznej mody. Kto lubi filmy „o wampirach”, ten śmiało może obejrzeć „Byzantium”. Bo jest to kino bezkompromisowe i pomimo wad intrygujące.
Kiedy blisko dwadzieścia lat temu Neil Jordan reżyserował kultowy „Wywiad z wampirem”, krwiopijcy inspirowali poważnych twórców. Hitami były „Dracula” Coppoli, czy „Zagadka nieśmiertelności” Scotta. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Serialowy, z lekka rozerotyzowany „True Blood”, gimnazjalne wzruszenia „Sagi Zmierzch”… jak na tym tle wypada udanie romansujący z komercją („Rodzina Borgiów”), ale koniec końców ambitny („Śniadanie na Plutonie”, „Chłopak rzeźnika”) Jordan? Trudno o jednoznaczną odpowiedź.
XXI wiek zaznacza się choćby w feministycznym kontekście. Podróżują tu przez stulecia pijąc ludzką krew już nie bladzi młodzieńcy, ale dwie atrakcyjne kobiety. Drapieżna, poszukująca zarobku (i ofiar) jako prostytutka Clara (Gemma Aerton) i jej (romantyczna, grająca na fortepianie, zabijająca jedynie starych, chorych, gotowych na śmierć) córka, Eleanor (Saoirse Ronan). Clara akceptuje reguły gry: działa w tajemnicy, interesuje ją jedynie przetrwanie. Eleanor przeciwnie: pragnie kontaktu i zrozumienia. Kiedy opowiada swą historię nieśmiałemu Frankowi (Caleb Jones) nasze bohaterki stają się celem pościgu wampirycznego Bractwa (jako łowcy m.in. Sam Riley („W drodze”, „Control”) i Jonny Lee Miller („Trainspotting”).
Z czasem dowiemy się, że nieśmiertelność przez stulecia zarezerwowana była jedynie dla mężczyzn, Clara sprytnie wykradła jej tajemnicę itd. Ale „Byzantium” (chociaż sam Jordan nazywa je kobiecą wersją „Wywiadu z wampirem”) to nie tylko feminizm. Reżyser próbuje zrehabilitować cały gatunek, zerwać z niego popkulturowe naleciałości. Wyraźnie marzy mu się kino na miarę wspomnianej „Zagadki nieśmiertelności”. Stąd mroczna, stylowa estetyka, piękne zdjęcia Sean’a Bobbitta („Głód”, „Wstyd”, „Drugie oblicze”), rezygnacja z galopującej akcji na rzecz zarysowania psychologii postaci. Ważna jest tu (trudna, konfliktowa, toksyczna) relacja matki i córki oraz (stąd skojarzenie z filmem Scotta) wampirzy spleen. A więc poczucie beznadziei, monotonii, powtarzalności, braku celu. Do tego opowieść o tworzeniu narracji (Eleanor spisuje swoją historię), ocaleniu poprzez sztukę, ale też inicjacyjna historia o dojrzewaniu.
„Byzantium” to kino ciekawe, nietuzinkowe, wyróżniające się na tle wampirycznej mody. I kontrowersyjne: film podzielił tak krytykę jak i widzów. Był chwalony, ganiony, nazywany „ambitną porażką”. W każdej z tych opinii jest ziarno prawdy. Jordan bywa sugestywny, hipnotyzujący, ale niekiedy pudłuje, ociera się o (niezamierzoną) śmieszność. Jego „Byzantium” jest też wyraźnie zbyt długie. Wszystkie zabiegi narracyjne w finale okazują się sensowne, rozciągnięte retrospekcje wyjawiają nam (niezbędne, by zrozumieć całość) tajemnice obu bohaterek, ale oddziałujący przede wszystkim atmosferą film chwilami wymaga od widza zbyt wiele cierpliwości. Raz oczarowuje, kiedy indziej nudzi. Mam też problem ze wskazaniem jego grupy docelowej. Dla festiwalowej publiczności będzie to jednak egzaltowana bajeczka o wampirach, dla fanów „Zmierzchu” rzecz wyraźnie zbyt ambitna. Chociaż tu akurat mogę się mylić: dożyliśmy czasów, w których nawet Jim Jarmush (nominowany do tegorocznej Złotej Palmy „Only Lovers Left Alive”) serwuje nam kino o nieśmiertelnych konsumentach ludzkiej krwi. Czy Jarmush przebije Jordana? Liczę, że tak, ale kto lubi „o wampirach”, ten w oczekiwaniu na „Only Lovers” śmiało może obejrzeć „Byzantium”. Bo jest to kino bezkompromisowe i pomimo wspomnianych wad intrygujące.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze