Czym wyróżnia się małe amerykańskie miasteczko? Oczywiście gigantycznym nagromadzeniem tajemnic. Każdy ma ich przynajmniej tuzin plus obowiązkowy szkielet w szafie. I tak, lokalny lekarz ukrywa swój niebagatelny majątek, gdyż dawno temu ubił przypadkiem swojego brata-utracjusza. Pewien powszechnie szanowany obywatel nazbyt lubi małe dziewczynki, a inna – niemal tak samo szanowana obywatelka – chleje na umór tylko po to, aby wytrzymać kolejny dzień w towarzystwie ludzi. Jak to w Ameryce, wszystkie te brudy wmieciono pod dywan, nikt tu nawet nie dostaje mandatów za szybką jazdę, dzieci są grzeczne, a starcy rozumni. Pozostaje czekać na wydarzenie zdolne wywrócić ten kruchy ład.
Pewnego dnia syn lekarza i byłej modelki, Patrick, zostaje porwany. Do sprawy zostaje przydzielony detektyw Haig, przynależący zresztą do licznego klubu Literackich Policjantów Którym Umarła Ukochana. Haig z początku liczy, że niebawem zgłosi się porywacz z żądaniem okupu, zbrodniarz ma jednak inne plany: zwraca tylko skalp zdarty z dziecięcej główki. Wkrótce przepada kolejne dziecko. Ślady, pozostawiane przez mordercę nie pozostawiają wątpliwości. Łajdak ten doskonale zna miasteczko i postanowił wywrzeć na nim zemstę. Jak zwykle w takich wypadkach, najbardziej ucierpią nieletni. Nim Haig rozwiąże sprawę, spotka kumpla, dziewczynę i natknie się na tyle tajemnic, że mógłby sprzedawać je tuzinami.
Im dłużej próbuję znaleźć odkupienie dla Kamuflażu, tym głębiej grzęznę w słabościach tego powieścidła. Sama intryga jest jeszcze zupełnie w porządku. Ostrowska, autorka o ogromnym doświadczeniu, sprawnie podsuwa czytelnikowi fałszywe tropy i kolejnych podejrzanych. Dzieje się to na szerokim tle miasteczka Iowa w stanie Nevada (lub na odwrót), a jakość tego opisu pozwala sądzić, że autorka zna Amerykę głównie z książek i filmów. Niedoścignionym wzorem polskiego pisania o Stanach pozostaje ciągle Paweł Paliński. Czemu Nevada a nie polskie miasteczko? Trudno to zrozumieć. W miejsce krwistej prowincji dostajemy krainę nieoznaczoności, bez marek samochodów, nazw sklepów i tym podobnego drobiazgu, konstruującego mapę amerykańskiej codzienności. To jeszcze wybaczyć by można, gdyby nie objętość Kamuflażu. Czterysta stron zadrukowanych maczkiem dałoby się skrócić przynajmniej o jedną trzecią, z korzyścią dla tekstu, zwłaszcza, że bohaterowie zwykli mówić monologami ciągnącymi się niekiedy i po parę stron, przy czym twardziela da się poznać po intensywnym używaniu wulgaryzmów. Z kolei funkcjonariusze policji zwracają się do siebie per dupku, czym manifestują sympatię wzajemną. Wszystkie te niedociągnięcia nikną przy zakończeniu, tak niespodziewanym, nieprawdopodobnym, że zupełnie niedorzecznym.