„Kilka godzin przed świtem”, Dean Koontz
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuCiekawi bohaterowie drugiego planu, sprawność warsztatowa oraz przykro kontrastujący z nimi dar do rujnowania ciekawych pomysłów wyjściowych przez kretyńskie rozwiązania fabularne. Koontz próbuje iść z postępem w zakresie upodobnienia swojej prozy do gry. Rozdziały ścieśnił, kończy na podobieństwo efektownych puent w filmach, w czym kojarzy się z Danem Brownem. Styl powieści uwodzi do czasu pojawienia się dialogów. Nie są nieudolne. Wręcz przeciwnie, ich błyskotliwość, energia meczu tenisa, nieodmienna trafność po pierwszych stronach okazuje się tak irytująca, że niemal uniemożliwia lekturę.
Dean Koontz lata temu zdobył zespół stałych narzędzi literackich, dzięki którym tłucze kolejne bestsellery. Jest to zaskakująca zdolność tworzenia ciekawych bohaterów na drugim planie, sprawność warsztatowa oraz przykro kontrastujący z nimi dar do rujnowania ciekawych pomysłów wyjściowych przez kretyńskie rozwiązania fabularne. Poprzedni tom przygód Odda – widującego duchy młodego kucharza – nie mógł być już gorszy, Kilka godzin przed świtem wskazuje na pewną poprawę.
Odd pogodził się ze swoim darem i próbuje wieść niemal normalne życie. Tęskni za zmarłą dziewczyną, pracuje. Widywane przez niego widma rzadko przypominają te znane z horrorów. To zagubione dusze, obawiające się opuścić ziemski padół. Obok zwykłych upiorów pojawiają się osobistości ze świata muzyki i filmu. Odd do wszystkich odnosi się z życzliwością. Niekiedy tylko upiory zwiastują nieszczęście, wówczas nasz as zabiera się do działania.
Najlepiej wypadają drugie plany. Tym razem są trzy ciekawe postaci. Mamy starego aktora, u którego Odd się zakotwiczył. Facet zdobył status gwiazdy w latach pięćdziesiątych, grał z największymi, obecnie zdradza fobię przed najróżniejszymi kataklizmami, na domiar złego film zmieszał mu się z życiem. Fabuły klasyki kina przyjmuje za wydarzenia ze swojej przeszłości: utrzymuje, że główny bohater Psychozy należał do jego rodziny. Jest też Annamaria, młoda dziewczyna w ciąży, pozbawiona nazwiska, przeszłości i przyszłości: ludzie pomagają jej w każdy możliwy sposób, gdy tylko tego potrzebuje. Trójcę uzupełnia sam Frank Sinatra, towarzyszący Oddowi jako widmo. Wszystko to oddane z klasą i sensem, właściwym dla literatury tego rodzaju.
I dlatego nie umiem pojąć, czemu Koontz odpuszcza. Stworzył bohatera funkcjonującego między światem żywych i umarłych, prostego gościa, który jakoś się z tym stanem pogodził. Dołożył mu dziwacznych bohaterów tylko po to, żeby całość potrzaskać, porzucić tych ludzi na rzecz hałaśliwej historii sensacyjnej. Bandycka szajka kierowana przez małomiasteczkowego policjanta planuje zdetonowanie bomb atomowych; cel tego zabiegu jest jednak mglisty, za to wiadomo, że łotrów może powstrzymać tylko Odd.
Przejęty tym zadaniem łagodny kucharz przemienia się w twardziela, doskonale radzącego sobie z różnymi rodzajami broni. A jest to człowiek, który umykając przed prześladowcami najbardziej martwi się, że puszczą mu zwieracze, gdy dostanie śmiertelny postrzał. W nowej roli, na akcji przyrównuje się do Matta Damona (Tożsamość Bourne’a) ale bliżej mu do bohatera współczesnej strzelaniny na konsolę. Narracja Koontza przypomina w tych miejscach podekscytowaną opowieść nastolatka o przechodzeniu szczególnie pasjonującego etapu. Momenty, kiedy żałuje łajdaków, których musiał rozwalić, rozerwały mi serce. Niektórych nie przeprosił, ponieważ za szybko wyzionęli ducha.
Koontz próbuje iść z postępem nie tylko w zakresie upodobnienia swojej prozy do gry. Rozdziały ścieśnił, kończy na podobieństwo efektownych puent w filmach, w czym żywo kojarzy się z Danem Brownem. Styl powieści umie uwieść przynajmniej do czasu pojawienia się dialogów. Bynajmniej nie są nieudolne. Wręcz przeciwnie, ich błyskotliwość, energia meczu tenisa, nieodmienna trafność po pierwszych stronach okazuje się tak irytująca, że niemal uniemożliwia lekturę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze