"Szczeliny", Anna Starobiniec
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDebiutancki zbiorek opowiadań Anny Starobiniec porównuje się do utworów Philipa K. Dicka i Stephena Kinga. Rzeczywiście – od mistrza horroru autorka zapożyczyła zdolność wyciągania grozy z banalnej codzienności, od klasyka science fiction przekonanie o niekompletności, złamaniu świata. Nie bez znaczenia pozostaje rosyjska tradycja powieści obyczajowej, z której wyrastają teksty zgromadzone w „Szczelinach”.
Książka dzieli się na dwie wyraźne części: długie opowiadanie „Okres dojrzewania” uzupełnia siedem literackich miniaturek utrzymanych w kafkowskim nastroju wszechobecnej paranoi. Metoda literacka Starobiniec polega tu na prostym przedstawieniu pomysłu obudowanego w szczątkową fabułę. Fantastyczność tematu idzie zaś w parze z „głównonurtowym” sposobem pisania – narracja rwie się nieustannie, przeskakuje, generując w czytelniku poczucie niepokoju. Starobiniec – świadomie lub nie – odcina się od potoczystości, płynności i gawędziarstwa, z której słyną rosyjskojęzyczni pisarze fantastyczni.
Pomysły rzeczywiście zwracają uwagę – oto na przykład świat przyszłości, gdzie nieliczni ludzie mogą zamawiać mniej lub bardziej wierne kopie ludzi, których utracili. Jest firma tworząca przypadki, a nijaki Jasza ma pewien kłopot — serce mu nie bije, nie oddycha, a żyje. Takich kwiatków jest więcej, a wszystkie zanurzone we współczesnej rosyjskości. To kraj zawieszony podwójnie, między Europą a Azją, nowoczesnością i komunizmem, pogrążony w wiecznym niezdecydowaniu. Tu pije się wódkę na szklanki, wieżowce klasy S kontrastują z biedą starych osiedli, z kątów i cieni szczerzy się gęba pijanego Jerofiejewa.
Analogicznie i Starobiniec w swoich krótkich formach pozostaje zawieszona między obyczajową groteską a historią fantastyczną. Zresztą wydaje się, że używa konwencji jako kostiumu, dzięki któremu może wypowiadać się o współczesności kraju, w którym żyje.
Inaczej „Okres dojrzewania” – to rasowy horror w zachodnim stylu, zbliżony tematem i nastrojem do starych odcinków „Opowieści z krypty” albo „Strefy zmroku”. Opowieść o chłopcu, w którego ciele zalęgły się mrówki, nie należy do najlżejszych i pewno znajdą się tacy, którzy nie doczytają albo popędzą do łazienki. Jeśli jednak funkcją horroru jest wzbudzanie uczucia strachu i wstrętu (za Noelem Carrolem) lub chociaż wywołanie uczucia niepokoju, to Starobiniec spisała się na piątkę z plusem – jest makabrycznie i odrażająco. Szkoda jedynie, że żadne opowiadanie z dalszej części książki nie wywiera już takiego wrażenia.
Całość wypada zupełnie przyzwoicie i szkoda tylko, że autorka popełniła większość grzechów właściwych debiutantom. Momentami nie panuje nad stylem, nieokiełznana opowieść pędzi na łeb na szyję, do tego Starobiniec nieustannie próbuje udowodnić, jaką to jest wspaniałą pisarką, biorąc za punkt honoru zastrzelenie czytelnika swoim stylem. Zgoda, niektóre zdania to perełki, ale wydają się stworzone tylko po to, by błyszczeć – hamują akcję, przeszkadzają w odbiorze historii, któremu język powinien służyć, a nie pozostawać z nim w sporze.
Popularność rosyjskiej fantastyki idzie w parze z jej wysoką jakością – żeby wymienić tylko braci Srugackich, cykl „Patroli” Siergieja Łukjanienki, prozę małżeństwa Diaczenków. Starobiniec wychodzi tu z nową propozycją, wynajdując niefantastyczne inspiracje dla fantastycznych historii. Błędy, niedociągnięcia „Szczelin” zapewne znikną w późniejszych, dojrzalszych utworach. Czekam na powieść.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze