„Bukareszt. Kurz i krew”, Małgorzata Rejmer
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuRejmer pisze o swoich bohaterach przejmująco i obiektywnie, pozwalając nam obcować z klasycznym reporterskim stylem, który nie narzuca emocji i nie kreuje opinii, tylko pozwala widzieć to, co dostrzegła autorka. Warto sięgnąć do książki, by nauczyć się jak o naszej historii mówić, nie popadając w patos i przesadę. Warto również zweryfikować swoją wiedzę i wyobrażenia o Rumunii i Bukareszcie – miejscu, w którym znajdziemy i kurz, i krew.
Chociaż Polskę i Rumunię dzieli tylko 757 kilometrów, położony na południu Europy kraj jest dla nas wciąż bardzo egzotycznym miejscem. Bo myśląc o Rumunii łatwo posługujemy się krzywdzącymi stereotypami. Ich źródłem są opinie, które wyrobiliśmy sobie w latach 90-tych, obserwując żebrzących na ulicach rumuńskich emigrantów. Dlatego, myśląc o Rumunii, oczami wyobraźni widzimy ubogi, oderwany od cywilizacji kraj, położony gdzieś w tajemniczym miejscu Europy. Tę lukę w naszej wiedzy skutecznie uzupełnia książka Małgorzaty Rejmer, opublikowana nakładem Wydawnictwa Czarne. Od dawna oficyna ta prezentuje nam niebanalne reportaże o Europie, poświęcone historii i współczesności kontynentu pozornie tak dobrze nam znanego. Do takich reportaży należy „Kurz i krew” - opowieść poświęcona Bukaresztowi, stolicy Rumunii. W mieście tym, nowoczesnym i zacofanym jednocześnie, skupia się jak w soczewce historia tego kraju. Rejmer pisze: Bukareszt jest jak ciastko kupowane w niedzielę, niby czekoladowe i słodkie, ale z gorzką polewą. Nie znajdzie się tu łatwego piękna. Bezwstyd, histeria stylu, fasadowość. Przy Bukareszcie każde europejskie miasto wydaje się tak statyczne, że aż nudne.
Autorka, opisując klimat stolicy Rumunii, używa sprawdzonego i w tym przypadku idealnego rozwiązania: porównuje przestrzeń Bukaresztu do ludzkiego organizmu, widząc w ulicach miasta arterie pompujące krew do serca i innych organów. W takiej metaforze każde europejskie miasto prezentuje się jak zabiegany szaleniec, który wie, że w każdej chwili grozi mu zawał albo wylew, ale mimo wszystko funkcjonuje na najwyższych obrotach. Bukareszt z książki Rejmer jest zdecydowanie inny. Aby go opisać reporterka używa znaczących sformułowań: podupadła potęga podszyta szaleństwem, bezładna struktura, tymczasowość i złachmaniałość. Pisze również: Wspomnienie gór. Powietrze sztywne od mrozu. Taksówki mknące nocą przez miasto, gdy pod koła rzucają się psy, oszalałe z rozpaczy i złości. Jadę zawsze tą samą trasą, wiem, co zobaczę po drodze: rozsiane supermarkety, rdzewiejące ławki na przystankach, stary domek z ławeczką. Właśnie dlatego jej reportaż ma w sobie elektryzujący surrealistyczny mrok.
Książka Rejmer mówi nam o szaleństwie i racjonalności: Bukareszt jest inny, niepokojący, ale i ma dla nas rozpoznawalną strukturę: bogate centrum, dawną architekturę świadcząca o świetności miasta oraz nędzę przedmieść, żyjących swoim własnym życiem – ubogich, a jednocześnie bogatych w ludzkie historie, opowieści. I to one są w tej reporterskiej książce najważniejsze. Na kartach „Kurzu i krwi” znajdziemy więc historię Rumunów zmagających się z bezwzględnym aparatem komunistycznej władzy, doszukującej się zdrajcy w każdym obywatelu. Jest tu również krótka opowieść o chłopcu ze Scorniceşti, który kiedyś powiedział o sobie, że będzie rumuńskim Stalinem, a później konsekwentnie i z sukcesem dążył do celu. To Nicolae Ceaușescu, chcąc realizować swoje „marzenia” o pięknym, europejskim Budapeszcie, burzył kościoły, niszczył stare wille, ogrody i winnice. I to o nim wierny poddani powiedzieli: Wielki budowniczy i konstruktor! Wizjoner. Nadzieja kraju. Jutrzenka. Ale w książce znajdziemy również współczesne historie o ludziach zmagających się z trudną codziennością (jest tu m.in. fascynująca opowieść o Octavianie Logiganie).
Rejmer pisze o swoich bohaterach przejmująco i obiektywnie, pozwalając nam obcować z klasycznym reporterskim stylem, który nie narzuca emocji i nie kreuje opinii, tylko pozwala widzieć to, co dostrzegła autorka. Nie znaczy to wcale, że nie ma jej w tej książce. Autorka porusza się przecież po Bukareszcie (tym współczesnym i tym historycznym), zachodzi do sklepów, wynajmuje pokoje, płaci czynsz, porusza się miejską komunikacją. W jej refleksjach emocje są wciąż obecne: Codziennie, idąc do sklepu albo na przystanek, mijam ten sam wyrastający z ziemi krzyż. - pisze Rejmer. — Wygląda, jakby miał sto lat, a przecież postawiono go dwadzieścia cztery lata temu, zaraz po rewolucji. Ktoś tutaj zginął, na środku ulicy. Może strzelał do niego żołnierz. A może zwykły Rumun. Może zginął od zabłąkanej kuli, a może ktoś starannie wycelował w jego serce i dopiero potem pociągnął za spust. Takie miejsca znajdziemy również na polskich ulicach, bo i nas historia boleśnie doświadczyła. Warto więc sięgnąć do książki Małgorzaty Rejmer, by nauczyć się jak o naszej historii mówić, nie popadając w patos i przesadę. Warto również zweryfikować swoją wiedzę i wyobrażenia o Rumunii i Bukareszcie – miejscu, w którym znajdziemy i kurz, i krew.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze