„Mieszkańcy Roany odchodzą pogodnie”, Karl-Markus Grauß
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka niezobowiązująca i miła, właśnie jak kieliszek wina w miłym miejscu. Dobrze, że autor się chowa i nie wywleka własnego ego przed ludzi i krajobrazy, nie próbuje też naprawiać świata, powstrzymuje się od oceny. W czasach, gdy każdy wszędzie jeździ, potem o tym jeżdżeniu pisze i z tym pisaniem się narzuca – to już bardzo dużo. Opowieść skłania do podróżowania tropem autora.
Asyryjczycy kojarzą się starożytnie, ale żyją współcześnie, w Iraku, Iranie, Turcji i Syrii. Nieszczęśliwa mniejszość doświadczyła na przestrzeni ostatnich stu lat straszliwych nieszczęść, żeby wspomnieć tylko setki tysięcy zabitych przez ruch młodoturecki. Cymbrowie należeli do najbardziej bitnych plemion germańskich w starożytności. Pokonał ich dopiero rzymski wódz Gajusz Mariusz, sto lat przed narodzinami Chrystusa. Karaimowie wsławili się męstwem za księcia Witolda, mają korzenie biblijne, własną kulturę i język. W Polsce jest ich około setki. A Karl-Markus Grauß wyruszył na poszukiwanie tych ginących ludów.
Czy dobra literatura podróżnicza powinna zachęcić czytelnika do wyjazdu? Niekoniecznie. Z przyjemnością sięgam po książki Hugo-Badera, ale za Chiny Ludowe nie pojechałbym jego śladem przez Rosję. Cenię zapiski podróżnicze Cejrowskiego, choć ani mi w głowie wyprawa w dół Amazonki. Karl-Markus Grauß ma inną metodę, nie szuka kultur zagubionych w dziczy – w postindustrialnej Europie też można się skutecznie zatracić. Mieszkańcy Roany odchodzą pogodnie skłaniają do podróżowania tropem autora.
Mógłbym wybrać się do Szwecji, gdzie żyją Asyryjczycy. Dziwne dla nich miejsce, powinni żyć gdzieś między Eufratem i Tygrysem, ewentualnie przemierzać pustynie. Ale nie. Maleńka nacja doświadczyła wielu prześladowań. Turcy rżnęli Kurdów, Kurdowie znaleźli słabszych i też zrobili swoje. Mało tego. Nikt nie wie, kto to taki, ten Asyryjczyk. Chrześcijanin weźmie za Turka, Turek za chrześcijanina. Przyczyna prześladowań leży nie w różnicach, lecz w podobieństwie. Łatwo mieć respekt przed kimś dalekim, z kim mamy niewiele wspólnego, mówi jeden z rozmówców Graußa, ale żyć w zgodzie z bliźnim, który przypomina mnie samego, jest niezwykle trudno.
Z chęcią udałbym się na Litwę poszukać Karaimów. Tych Grauß znalazł chyba cudem. Tak jak Asyryjczyka mylono z Turkiem i Kurdem, tak Karaimów brano za Żydów, co owocowało szeregiem dziwnych wydarzeń w historii. Uważano ich za chrześcijan i to takich, co chrześcijanami byli jeszcze przed narodzinami Chrystusa, oskarżano o kazirodztwo, chwalono za męstwo za Wielkiego Księstwa Litewskiego. Teraz zanikają. Są jeszcze charakterystyczne domy i chaotyczne potrawy ze wszystkiego, wędrowiec w typie Graußa spotyka się za to z zaskakującą życzliwością. Ktoś pamięta, ktoś się interesuje.
Ale z największą radością odwiedziłbym Cymbrów. To dopiero heca. Na północy Włoch żyją sobie potomkowie germańskiego plemienia. Mają swoją kulturę i język. Jakim cudem tam trafili – trudno stwierdzić. Do niedawna musieli być szalenie bitni, skoro obawiał się ich sam Mussolini. Teraz umieją znaleźć pocieszenie nawet we własnym przemijaniu, starzeją się spokojnie siedząc przed kościołem. Niedługo Cymbrów nie będzie: nie smućcie się, że jest nas tak niewielu – słyszy Grauß od jednego staruszka. Póki co można zawędrować do kawiarni, napić się wina i pogadać.
Mieszkańcy Roany odchodzą pogodnie to książka niezobowiązująca i miła, właśnie jak kieliszek wina w miłym miejscu. Dobrze, że autor się chowa i nie wywleka własnego ego przed ludzi i krajobrazy, nie próbuje też naprawiać świata, powstrzymuje się od oceny. W czasach, gdy każdy wszędzie jeździ, potem o tym jeżdżeniu pisze i z tym pisaniem się narzuca – to już bardzo dużo.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze