"Veritas", Rita Monaldi, Francesco Sorti
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuByć może istnieje gdzieś idealna powieść historyczna, gdzie tony materiału upchnięto w akcję pokiereszowaną jak u Tarantino, a do tego autor ma cudowny dar wchodzenia w głowy postaciom ze wszystkich epok. Pewno jeszcze na nią poczekamy, a „Veritas” jest chyba najlepszą lekturą na oczekiwanie w spokoju, bo takie książki czyta się z przyjemnością, a nawet czasem do nich wraca.
Przyczynek do historii działań oblężniczych: kiedy Turcy oblegali Wiedeń, sułtan zadbał o wszelkie wygody, budując sobie w obozie prawdziwy, choć przenośny pałac, z atrakcjami wodnymi i kącikiem haremowym. Oblężenie się nie powiodło, ale starcie przyniosło dwóch przegranych – cesarz Maksymilian II został zdradzony przez własnych ludzi i odsunięty od realnej władzy. Ujawnił więc poczucie humoru godne jedynie prawdziwego władcy, niespotykane w dzisiejszych czasach. Podsycany własnym rozgoryczeniem, kierując się arcyzłośliwością, wybudował pałac w stylu osmańskim w miejscu przenośnego pałacu sułtana. Budowla ta miała w zamierzeniu przypominać Turkom o ich niepowodzeniu. Za Józefa I Habsburga pałac zwany Bezimiennym Miastem stał się domem dla zwierząt, ale i tak kryje niejedną tajemnicę. Właśnie tam krzyżują się losy bohaterów „Veritas”, powieści spółki autorskiej (ginący gatunek, pod ścisłą ochroną!) Monaldi/Sorti.
Akcja akurat jest najmniej ważna i rozkłada się wedle wzorców, które kiedyś nazywano intrygą dworską, a teraz szpiegowską. Jeśli ktoś zapoznał się z poprzednimi częściami cyklu, z pewnością rozpozna znajome postaci: sprytnego karła – obecnie wiedeńskiego kominiarza, jego żonę, a także stareńkiego już Atto (postać autentyczna), kastrata, biskupa, francuskiego szpiega, a teraz ślepca, który, choć stoi nad grobem, nie zamierza wypaść z gry. Trzecia już ich przygoda obraca się wokół wspomnianej podupadłej budowli, dziwnych wydarzeń, które tam się rozgrywają, trupów i tureckiego poselstwa, które zdaje się mieć zupełnie inne cele niż te, z którymi przybywa na dwór cesarski. Jak to w takich historiach bywa — tych, którzy coś przeczuwają, a nawet wiedzą to i owo, nikt nie słucha i nie bardzo potrafi obronić.
Ze wstępu dowiadujemy się, że wszystkie niuanse z epoki są faktami, a komentując własną pracę, Francesco Sorti stwierdza: Od naszego czytelnika wymagamy umiejętności przewyższających normy współczesne. Przepis na powieść historyczną jest bardzo prosty: wystarczy akcję umieścić w Nowym Jorku, dodać trochę seksu, trupy, miłość i przebrać wszystkich w kostium historyczny. Zamiast wieżowca postawić jakiś zamek. To oczywiście będzie bardzo kiczowate, ale takich tekstów są dziesiątki, setki. I są bezużyteczne. Rzeczywiście, na tle setek współczesnych powieści historycznych materiał faktograficzny użyty w „Veritas” wypada imponująco, a źródła inspiracji prowadzą do Waltera Scotta i Dumasów, a nie Dana Browna. Jeśli wierzyć autorom, większość czasu schodzi im na pracy researcheara: jeżdżeniu po muzeach i archiwach, przeglądaniu starych dokumentów i jak się zdaje, wynajdywaniu coraz to większych pomieszczeń magazynowych. Bez złośliwości – zebrany materiał jest potężny, a Monaldi/Sorti dbają chyba, by niczego nie pominąć.
W istocie akcja (dość prosta) przypomina sznurek, na który nanizano ogromną ilość informacji na temat wszystkiego: jak wyglądały budynki, co się jadło i gdzie się wydalało, a także czemu w branży kominiarskiej dobrze szło akurat Włochom. Jest tego tak wiele, że momentami można odnieść wrażenie, iż obcujemy nie z powieścią, ale książką popularnonaukową. Szkoda trochę, że zebrany materiał wykładany jest wprost, a nie wpleciony w akcję, która czasem dusi się pod jego ciężarem. Grzech współczesnych powieści historycznych – czyli przydawanie ludziom z innych epok współczesnej motywacji, zachowań i pragnień – również popełniono.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze