"Apokalipso", Max Cegielski. Wywiad z autorem
ALTER • dawno temu„Apokalipso” Maxa Cegielskiego ciekawie łączy literaturę z raperską poetyką. Umieszczone na początku każdego rozdziału lub wplecione w narrację cytaty z piosenek nadają powieści swoisty, muzyczny rytm. Sam sposób pisania, szczery i bezpretensjonalny, tworzy klimat, w którym czytelnik bardzo szybko zaczyna utożsamiać się z przeżyciami młodych bohaterów.
Szukaj tego, co jest tak ważne, że życie bez tego staje się niewyraźne
Włodi, "Stawka większa niż" z płyty "Jak nowo narodzony"
Max Cegielski, autor „Masali”, dobrze przyjętej przez czytelników reporterskiej opowieści o wyprawie do Indii, a także relacji z Pakistanu publikowanych w „Gazecie Wyborczej” i felietonów w „City Magazine”, promuje właśnie swoją nową książkę. „Apokalipso”, bo tak brzmi jej tytuł, stanowi – o czym pisarz sam mówi – jego kolejny krok w stronę literatury i patrząc z tej perspektywy można uznać, że jest to krok udany.
Bohaterami powieści są Juliusz, dyrektor kreatywny jednej z warszawskich agencji reklamowych, jego brat Alex, stojący u progu światowej kariery muzyk, oraz żona Alexa, Sofia. Wszyscy troje pochodzą z rozbitych rodzin i próbują jakoś poukładać sobie życie. Juliusz, centralna postać książki, po okresie pogoni za karierą i pieniędzmi, picia i zażywania heroiny, opuszczony przez kobietę, odstawia narkotyki, stara się wrócić do normalności. Przychodzi mu to jednak z trudem. Gdy Alex wyjeżdża na koncerty do Londynu, on i samotna Sofia zbliżają się do siebie. W tym samym czasie agencja Juliusza przystępuje do globalnego konkursu na reklamę nieznanego produktu o tajemniczo brzmiącej nazwie „Apokalipso”. Wszystko zaczyna się komplikować…
Powieść Maxa Cegielskiego jest trafną diagnozą stanu zagubienia coraz liczniejszej grupy młodych ludzi, a także pytaniem o trudną dojrzałość i sens życia. Koncentrowanie się na zarabianiu pieniędzy, na konsumpcji i bezmyślnej rozrywce nie rozwiązuje ich problemów, a tylko potęguje chaos. Bohaterowie „Apokalipso”, tak jak wszyscy młodzi ludzie, chcą decydować o własnym życiu i szukają prawdziwej miłości. W swoich dążeniach są inteligentni i zdeterminowani, lecz ich działaniom towarzyszy najczęściej destrukcja i „hedonka ze szczyptą przekazu”.
* * *
WYWIAD Z MAXEM CEGIELSKIM
Alter: „Apokalipsa jest już drugą Twoją książką. Wcześniej była „Masala” o podróży do Indii. Chciałem Cię zapytać, czy czujesz się już jak prawdziwy pisarz?
Max Cegielski: Nie, zdecydowanie nie. I nie jest to kokieteria, myślę tylko, że pojęcie pisarza to bardzo poważna sprawa. Ja nie poczuwam się do tego, żeby być pisarzem, pełnoetatowym, pełnowymiarowym, pełną gębą. Po pierwsze dlatego, że jest mi dosyć trudno nie robić w życiu różnych innych rzeczy. Po drugie wydaje mi się, że trochę boję się takiego całkowitego wsiąknięcia w pisanie.
A: Twoje książki, „Masala” i „Apokalipso”, wydają się dość silnie naznaczone osobistymi przeżyciami. Dużo w nich wątków autobiograficznych…?
M.C.: Niewątpliwie jest tak, że „Masala” była stuprocentowo autobiograficzna i reporterska. „Apokalipsa” wbrew pozorom to już jest inna historia. To książka, która jest następnym krokiem do przodu (mógłby być na pewno większy), od rzeczywistości do literatury. Oczywiście, piszę o świecie, który znam: o świecie klubów, agencji reklamowych, mediów, kurierów rowerowych, sound systemu, wytwórni płytowych, o sprawach rodzinnych i tak dalej. I pewnie jest tak, że każdy rodzaj literatury, nawet jeżeli to jest literatura science fiction, tak naprawdę ma swoje korzenie w rzeczywistości… Ale „Apokalipso” to jednak literatura, a nie rzeczywistość. Myślę, że następna książka jeszcze bardziej oddali się od rzeczywistości.
A: A w czym lepiej się czujesz w reportażu, czy w powieści?
M.C.: To jest pytanie, które pojawia się ciągle: czy ja się czuję lepiej, jak piszę reportaże do „Dużego Formatu”, czy lepiej jak piszę felietony do „City”, czy lepiej jak jestem promotorem i wydawcą płyty, czy jak piszę książki? Tymczasem wszystkie te role jakoś się uzupełniają, żadna nie wystarcza mi do końca. Nie chodzi tu wyłącznie o szukanie odpowiedniej formy dla zrealizowania się, tylko każda z tych form jest dla mnie w pewien sposób atrakcyjna.
A: Czy możesz powiedzieć jak wyglądała Twoja praca nad tekstem „Apokalipso”?
M.C.: W przypadku „Apokalipso” tak naprawdę najpierw powstał rozdział, który jest retrospekcją, ten rozdział, w którym zostaje wyjawiona przeszłość Zofii-Sofii. Został napisany nie tylko jako pierwszy, lecz również dużo wcześniej nim zaczęła powstawać książka. Wiele napisanych rozdziałów w ogóle nie pojawiło się w powieści: odrzuciłem dwa, czy trzy takie sążniste, skończone rozdziały. „Apokalispo” powstawało na bardzo różne sposoby: czasami to były nieprzespane noce i pisanie do świtu, czasami to było rano, przed pójściem na Uniwersytet… W moim przypadku nie ma żadnego określonego sposobu.
A: Porozmawiajmy trochę o treści książki. Troje młodych bohaterów „Apokalipso” należy raczej do dość zamkniętego środowiska. Chciałbym więc zapytać, w jakim stopniu ich losy dotyczą nas wszystkich?
M.C.: Myślę, że to, co się dzieje z bohaterami „Apokalipso”, dotyczy nas wszystkich. Powieść rzeczywiście pokazuje bardzo wąską grupę ludzi, ale jest to zarazem bardzo wpływowa grupa ludzi. Bohaterowie tej książki są wielkomiejskimi twórcami pop kultury, pracują w agencjach reklamowych, wytwórniach płytowych, tak naprawdę żyją w wieży z kości słoniowej, w oderwaniu od rzeczywistości, która jest poza Warszawą. To o nich zresztą niezbyt dobrze świadczy i o tym oni w pewnym momencie sami rozmawiają. Zarazem, to, co się im przydarza, ważne jest też dla innych, którzy oglądają ich reklamy, czy słuchają ich płyt.
Poza tym mają klasyczne problemy z dzieciństwa, w pewnym sensie bardzo kiczowate: ich rodzice mieli skomplikowane życie, wychowywali ich tak, a nie inaczej. I tak dwaj główni bohaterowie powieści, którzy są braćmi, Juliusz i Alex, dorastali praktycznie oddzielnie, co powoduje, że oni są w życiu strasznie zagubieni… Takie historie zdarzają się po prostu i w wielkim mieście i na prowincji i w każdym miejscu tego świata. To, co wynosimy z domu, w pozytywnym i negatywnym sensie nas obciąża. Tak więc oni z jednej strony są bardzo specyficzni, a z drugiej bardzo typowi.
A: Mówisz o rozpadzie więzi rodzinnych. Bardzo podobnie przedstawiona została w książce sfera sacrum. „Apokalipso” rozpoczyna się od sceny ślubu, który jest już właściwie tylko pustym ceremoniałem, nie towarzyszy mu żadne głębsze przeżycie wewnętrzne.
M.C.: Jeżeli chodzi o religię, to pierwsza scena powieści, która rozgrywa się w kościele, jest bardzo dwuznaczna. Tak na pozór wydaje się bardzo antykatolicka, czy antyklerykalna, gdy jednak okazuje się, że ci bohaterowie, ten tłumek warszawski zgromadzony na ślubie zna już i buddyzm i islam i inne religie, lecz tak naprawdę nie zna „swojej”, tej religii praojców, jakby powiedzieli nacjonaliści, to w gruncie rzeczy jest to bardziej ironiczne w stosunku do nich samych niż do księdza, który prowadzi ceremonię. Scena ta pokazuje również, że postawa antyklerykalna nie wyklucza z góry poszukiwania sacrum. Zawsze byłem przekonany, że najbardziej religijni są ateiści, bo to oni najbardziej poszukują Boga. Ja na przykład zawsze czułem się takim ateistą…
A: Ważne dla Ciebie jest raczej doświadczenie wewnętrzne, tak?
M.C.: No, tak. Nie pociąga mnie religia zinstytucjonalizowana, szczególnie w taki sposób, jak to jest w chrześcijaństwie, a zwłaszcza jak to ma miejsce w Polsce. Bardziej interesują mnie Sufi muzułmańscy, bardzo głębokie i wewnętrzne przeżywanie Boga, jeśli porównać to z chodzeniem na mszę do kościoła. Myślę, że tak jest z wieloma ludźmi; dlatego odrzucają instytucje religijne, a szczególnie te katolickie, ponieważ poszukują prawdziwego Boga i po prostu to, co dostają, kompletnie ich nie satysfakcjonuje.
A: W „Apokalipso” jedynym oparciem dla Juliusza jest Sofia, ale jest to żona brata. Rodzina i religia schodzi wyraźnie na plan dalszy…
M.C.: No tak, ale dziewczyna pojawia się w sensie rodzinnym. Z tej książki ewidentnie wynika, że ta zakazana miłość, chociaż doprowadza do takiej rewolucji w ich życiu i do zdrady pewnych wartości, to jednak otwiera na poszukiwanie innych wartości. Gdy w tę miłość zaczynają wierzyć, widzą, że ona pozwala im zacząć rozumieć samych siebie, odkopać swoją przeszłość, odnaleźć się w rzeczywistości, pomimo tego albo właśnie dlatego, że jest zakazana. Więc to nie jest tak do końca odejście od wartości, to nie jest książka nihilistyczna…
A: W książce bardzo wyraziście obecna jest muzyka. Odnosi się wrażenie, że wszystkie wydarzenia rozgrywają się w rytmie muzyki albo z muzyką w tle.
M.C.: Myślę, że to jest tak. Każdy rozdział „Apokalipso” zaczyna się od cytatu z piosenki, bo współczesnemu człowiekowi na co dzień coraz rzadziej towarzyszą fragmenty poezji, czy literatury, a coraz częściej właśnie teksty piosenek. Nie są to jednocześnie cytaty z Anastazji czy Britney Spears, które przytoczyłaby pewnie większość społeczeństwa, lecz raczej z utworów, które sytuują się gdzieś na obrzeżach pop kultury. Takie jest moje życie, takie jest życie wielu ludzi, którzy na opisanie pewnych sytuacji przytoczyliby fragment piosenki zespołu Partia, a nie książki Miłosza. Wiele cytatów pochodzi z piosenek w pewnym sensie bardzo kiczowatych, począwszy oczywiście od Super Girl and Romantic Boys. Nawet teksty Partii, które ja uwielbiam, też momentami zahaczają lekko o kicz, tylko że one są przez to bardzo prawdziwe.
A: Czasem te cytaty dość luźno wiążą się z treścią rozdziałów. Jaką więc rolę pełnią one w tekście?
M.C.: Są tacy, którzy twierdzą, że cytaty z tego właśnie względu nie powinny poprzedzać wszystkich rozdziałów. Mnie się wydaje, że one zawsze w jakiś sposób wiążą się z treścią, tylko czasami być może wymagałyby jeszcze z pół strony komentarza. Poza tym, jeśli ktoś zna dobrze polską Alternatywę, bez trudu zauważy, że niektóre sformułowania bohaterów są cytatami z piosenek. Poza tym na przykład taką kluczową, najdłuższą scenę w klubie Znak, gdzie odbywa się przedziwna impreza, poprzedza cytat, o ile pamiętam, z jakiegoś ragg’owego, dance-hall’owego numeru, taki zupełnie absurdalny: „Booyaka, booyaka!”. I właśnie o to chodzi, bo to jest scena, która rozgrywa się w rytmie bardzo dziwnej, właściwie trochę bezsensownej muzyki.
A: A jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
M.C.: Nasz Sound System wyprodukował właśnie płytę autorską i tym się teraz zajmuję. Co będzie po wakacjach, tego po prostu jeszcze nie wiem. Chciałbym ograniczyć ilość swoich „ról” i bardziej przyłożyć się do pisania. Takie są plany.
A: Chciałbyś może na koniec powiedzieć coś przyszłym czytelnikom „Apokalipso”?
M.C.: Chciałbym powiedzieć, że to, co zabija sytuację, to są oczekiwania. Jeśli czytelnicy będą po niej oczekiwać, że jest to Masłowska, czy Tomek Piątek, to się zawiodą. To jest po prostu „Apokalipso”, a nie „Apokalipsa” z wykrzyknikiem. To jest, jak ktoś napisał w recenzji, trochę się dziwiąc, książka w rytmie kalipso. Ta powieść nie miała być potwornie poważna i “głębokościowa”, tylko trochę taka, jak te czasy i taka, jak ci bohaterowie. Jest kolejnym moim prywatnym krokiem w stronę literatury. Być może następna będzie już taka, wiesz, wopp…! Myślę, że książka się broni, skoro dobrze się ją czyta; jeśli ktoś nie będzie miał zbyt wielkich oczekiwań i podejdzie do niej w sposób otwarty, to mu się spodoba.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze