„Księga zmarłych”, Patricia Cornwell
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTo właściwie gotowy scenariusz, który zrządzeniem losu stał się jednak książką. Zwięzłe opisy przypominają didaskalia, akcja pędzi jak w Szklanej pułapce, a dialogi skrzą od błyskotliwych sentencji, które spokojnie mogłyby paść z ust Bruce’a Willisa, Jasona Stathama i innych gwiazdorów kina akcji. Tyle, że wypowiada je dziewczyna. Do tego dochodzi narracja w czasie teraźniejszym, przeskoki akcji i niespodzianki.
Oj, feminizują się nam kryminały.
Weźmy starego, dobrego Sherlocka: ten wiódł żywot zatwardziałego kawalera, będąc zdolnym co najwyżej do chwilowego zakochania się w kokainie; dziś zresztą określono by go mianem seksisty. Jego wielki następca, Marlowe miał do kobiety stosunek typowo użytkowy, a usprawiedliwia go jedynie fakt, że kontakt z płcią piękną oznaczał dla niego kłopoty. Dziś ich miejsce zajmuje Kay Scarpetta, bohaterka powieściowego cyklu autorstwa Patricii Cornwell.
To dziewczyna na miarę naszych czasów: niezależna, bystra i jeszcze potrafi posługiwać się glockiem (biada temu, w kogo wyceluje, ten typ nie chybia). Prowadzi prywatną praktykę jako patolog, czyli zawodowo zajmuje się krojeniem zmarłych: przypomina agentkę Scully nie tylko z tego powodu. To kobieta uparta, sceptyczna i dociekliwa zarazem – brakuje jej tylko Muldera i jego szaleństwa. Drugim, oczywistym skojarzeniem jest Clarice Starling z Milczenia owiec. Zbrodniarzowi, za którym podążą Scarpetta wyobraźni pozazdrościłby sam Hannibal Lecter, o czym informuje nas już hasło na okładce.
Wydarzenia opisane w poprzednich tomach nieco wyczerpały naszą panią patolog – Scarpetta szuka wytchnienia na prowincji. Ale i tam zamordowani ją dopadną, choćby po to, by odnotowała ich personalia w tytułowej księdze. I tak: na bagnach przypadkowy rybak znajduje sprytnie ukryte ciało. Nadmorska rezydencja staje się areną rytualnego mordu. Wreszcie, ofiarą tajemniczego zabójcy pada nastoletnia gwiazda tenisa wiodąca, jak się okazało, podwójne życie. Morderca jest bezwzględny i sprytniejszy od samego diabła, nie wie tylko jednego: za sprawę wzięła się Kay Scarpetta, dziewczyna, której nikt nie podskoczy.
Filmowe skojarzenia są jak najbardziej na miejscu: Księga zmarłych to właściwie gotowy scenariusz, który zrządzeniem losu stał się jednak książką. Zwięzłe opisy przypominają didaskalia, akcja pędzi jak w Szklanej pułapce, a dialogi skrzą od błyskotliwych sentencji (tzw. onelinerów), które spokojnie mogłyby paść z ust Bruce’a Willisa, Jasona Stathama i innych gwiazdorów kina akcji. Tyle, że wypowiada je dziewczyna. Do tego dochodzi narracja w czasie teraźniejszym, przeskoki akcji i niespodzianki, koniec końców człowiek łapie się na tym, że dopowiada sobie sceny, wymyśla ruchy kamery, obsadę, scenerię.
Jedna powieść pani Cornwell została sfilmowana z Angeliną Jolie w roli głównej i nie zdziwiłbym się, gdyby nakręcono również Księgę zmarłych. Ale nawet bez tego, kobieta w typie Kay Scarpetty staje się częścią masowej wyobraźni, skutecznie wypierając wszelkiej maści męskich detektywów. Nic, tylko wyglądać sfeminizowanych wersji Marlowe’a i Brudnego Harryego. Co zaczęła Agatha Christie, kończy Patricia Cornwell. 80 lat po pannie Marple przyszła panna Scarpetta i pokazała, że dziewczyny dają radę.
I tylko jeden drobiazg, pośrednio związany z tym sympatycznym czytadłem nie daje mi spokoju – co będzie, jeśli zajdzie proces odwrotny i filmy zaczną wyglądać jak książki? To całkiem możliwe. W konsekwencji, komiksy upodobnią się do gier, gry do wierszy i trzeba będzie kogoś kalibru Scarpetty, żeby zrobił porządek w popkulturze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze