„U niej w domu”, Francois Ozon
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZdecydowanie najlepszy film w całej dotychczasowej karierze słynnego Ozona. Przekomicznie nabija się z typowo ludzkiej skłonności do podglądania innych. Kpi ze zgnuśniałej, pozbawionej aspiracji klasy średniej, z desperacji, z jaką skłonni jesteśmy zwalczać nudę. Nie rezygnuje ze schizofrenicznego napięcia. Jest lekko, groteskowo.
Przyznam szczerze, że nie wierzyłem w Ozona. Miał swoje złote czasy („8 kobiet”, „Basen”), ale w ostatnich latach („Ricky”, „Schronienie”) nudził nas niemiłosiernie. Stąd w fotelu kinowym rozsiadłem się bez specjalnego entuzjazmu. Po czym obejrzałem zdecydowanie najlepszy film w całej dotychczasowej karierze słynnego Francuza.
Germain (Luchini) uczy francuskiego w eksperymentalnym liceum im. Flauberta. Frustruje go niski poziom zainteresowań i umiejętności jego podopiecznych, z czego codziennie zdaje relację swojej żonie, właścicielce galerii sztuki nowoczesnej, Jeanne (Scott Thomas). Wszystko zmienia się, kiedy na zajęcia zaczyna uczęszczać uzdolniony literacko Claude (Umhauer). Banalne zadanie domowe (opowiedz, co robiłeś w trakcie ostatniego weekendu) Claude zamienia w pasjonującą relację z coraz bardziej dwuznacznych wizyt w domu rodziny Artole. Claude udziela tam korepetycji mało rozgarniętemu Rapha, ale bardziej interesuje go powabna matka kolegi (Seigner) i pełne zjadliwej ironii relacje, jakie dostarcza swojemu nauczycielowi. Sytuacja powoli wymyka się spod kontroli. Claude coraz bardziej perfidnie manipuluje nie tylko Artole’ami, ale także swoim literackim mentorem. Ten ostatni nie potrafi przerwać eksperymentu: zbyt mocno fascynuje go (sam jest niespełnionym pisarzem) narracyjny talent podopiecznego.
Ozon wraca w naprawdę wielkim stylu. „U niej w domu” to swoista synteza jego dotychczasowych działań. Autor „8 kobiet” przyzwyczaił nas do (serwowanych zwykle na przemian) dwóch różnych estetyk. Kręcił duszne, pełne podskórnego nerwu dramaty („Basen”), ale też lekkie, zabawne satyry na francuskie społeczeństwo („Żona idealna”). Tym razem łączy oba wątki. I robi to z niesamowitym wyczuciem. Z jednej strony przekomicznie nabija się z typowo ludzkiej skłonności do podglądania innych. Kpi ze zgnuśniałej, pozbawionej aspiracji klasy średniej, z absurdów, jakie trawią współczesne sztuki wizualne. Z desperacji, z jaką skłonni jesteśmy zwalczać zwykłą nudę. Z drugiej nie rezygnuje ze schizofrenicznego napięcia: jest lekko, groteskowo, ale czujemy też, że eksperyment Claude’a wkracza w niebezpieczne rejony. Że „to nie może skończyć się dobrze”. Bazujący na kontrastach Ozon okazuje się tu prawdziwym wirtuozem narracji. Mnoży wątki, buduje wielopiętrowe konstrukcje fabularne, bawi się z widzem, prowokuje, podpuszcza. Kiedy przekracza granice prawdopodobieństwa, brawurowo otwiera kolejny rozdział: „U niej w domu” staje się filmem o rodzeniu się powieści, o samym procesie wymyślania i opowiadania historii. Tu na pierwszy plan wychodzą zwariowane fantazje Claude’a. Tyle, że ani czytający kolejne opowiadania Germain’owie, ani siedzący przed ekranem widzowie nie wiedzą, gdzie kończy się prawda, a gdzie zaczynają się owe fantazje. I tak właśnie Claude (z typową dla nastolatków beztroską) zaczyna bawić się życiem otaczających go dorosłych. Na przykre (a nawet tragiczne) konsekwencje rzecz jasna nie przyjdzie nam zbyt długo czekać.
Zrealizowane jest to naprawdę kapitalnie. Kolejne sceny Ozon konstruuje z prawdziwie chirurgiczną precyzją. Nie popełnia błędów, nie pozwala sobie (co zdarzało mu się wcześniej) na choćby chwilę nudy. Wtórują mu aktorzy. I to właściwie wszyscy: Luchini jest bezbłędnie obsadzony, Scott Thomas jak zwykle szarżuje, nawykła do ról demonicznych femme fatale Seigner (prywatnie żona Romana Polańskiego) cudownie odnajduje się w skórze bezrefleksyjnej kury domowej. O młodziutkim Umhauerze z pewnością usłyszymy jeszcze nie raz. Co ważne: ten bezpardonowy pokaz ekranowej wirtuozerii, cała ta przewrotna gra wielopiętrową kpiną ma szansę trafić do tzw. szerokiego odbiorcy. We Francji film obejrzały miliony widzów. Do tego samego namawiam Polaków: przy całym obecnym tu bogactwie kontekstów „U niej w domu” pozostaje propozycją lekką, zabawną, zdecydowanie rozrywkową. Doskonałym sposobem, by np. zacząć przyjemny wieczór. A takie połączenia zdarzają się naprawdę rzadko. Jak na razie to (obok „Sugar Mana” i „Imagine”) najlepsze, co trafiło na nasze ekrany w 2013 roku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze