„Moje życie z Mozartem”, Eric-Emmanuel Schmitt
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuKsiążka idzie pod prąd, bo mówi o sprawach, które coraz mniej nas interesują. Bo jeśli już mówimy o miłości, to o jej fizycznym wymiarze; jeśli rozmawiamy o religii, to myślimy o Kościele jako instytucji, a jeśli interesuje nas człowiek, to jako istota grzeszna, ułomna, której sekrety trzeba wyciągnąć na światło dzienne. Schmitt zaprasza nas do świata harmonii, a nie dysonansu.
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Nie ma nic trudniejszego niż pisanie o muzyce. Słowa, jak twierdzą mistycy, nie są w stanie wyrazić tego, co ofiarowują nam dźwięki: poczucia jedności ze światem, Bogiem lub kosmosem. W muzyce jesteśmy w stanie przekazać najintymniejsze emocje, wiedzę, przemyślenia, mając przy tym pewność, że zostaną zrozumiane tak, jakbyśmy tego chcieli: słowa mogą zostać różnie odczytane, a dźwięki mają precyzyjne znaczenie. O tym między innymi pisze Eric-Emmanuel Schmitt w książce Moje życie z Mozartem. Jest to zbiór kilkunastu listów skierowanych do Wolfganga Amadeusza Mozarta, a pisanych przez ponad 30 lat przez utalentowanego francuskiego intelektualistę, wielbiciela i znawcę muzyki. Autor listów odsłania przed nami najintymniejsze szczegóły ze swojego życia, opowiadając o sukcesach i porażkach, o miłości, smutku i cierpieniu. Nieżyjący od ponad 200 lat Mozart staje się dla niego powiernikiem, mistrzem, przyjacielem, na którego zawsze może liczyć.
Bohater książki pisze: Miałem piętnaście lat, gdy pewnego dnia dostałem od niego list z muzyką. Ta muzyka zmieniła moje życie. Lepiej: uratowała mnie. Bez niej byłbym martwy. […] Mozart […] stał mi się nie tyle nauczycielem muzyki, ile nauczycielem mądrości, ucząc rzeczy tak rzadkich, jak oczarowanie, tkliwość, pogoda ducha, radość… Rzeczywiście, muzyka Mozarta ocaliła mu życie. Jako piętnastoletni młodzieniec, autor listów nie potrafił zrozumieć tego, co dzieje się z jego ciałem i psychiką. Nie wiedział jak przezwyciężyć lęk wynikający z konieczności otwarcia się na świat, poszukiwania miłości i erotycznego spełnienia. To właśnie wtedy podjął decyzję o popełnieniu samobójstwa, ale przypadek (a może w życiu nie ma przypadków) sprawił, że na jego drodze stanął Mozart, a właściwie jego muzyka: aria Hrabiny z III aktu Wesela Figara. Dzięki niej, jak pisze autor, czas stanął w miejscu, a świat, zamknięty w sali opery, znów nabrał blasku, piękna i czaru. Bohaterowi wydawało się, że stojąca na scenie kobieta śpiewa wyłącznie dla niego, że kocha się z nim dzięki muzyce, że obdarza go ciepłem swoich warg, otula go, pieści, porusza i porywa. Dzięki muzyce Wolfganga Amadeusza Mozarta chłopak został cudownie uzdrowiony.
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Później muzyka Mozarta wciąż obecna była w jego życiu: pozwoliła mu m. in. pozbierać się po śmierci ukochanej oraz kilku jego przyjaciół, zmarłych na AIDS. Zawsze, kiedy wydawało mu się, że przyszłość została przed nim na zawsze zamknięta, pojawiał się Mozart i jego Wesele Figara, opera Così fan tutte albo Czarodziejski flet.
Schmittowi udała się rzecz niezwykła. Autor ten potrafił bowiem opisać to, co ukryte jest w kompozycjach Mozarta. I zrobił to bez zadęcia, sztuczności i przesady, charakterystycznej dla krytyków lub profesorów akademii. Wprost przeciwnie: Moje życie z Mozartem to książka poety, melomana, pisarza świadomego magii słów – tego, co potrafią one uczynić z naszą wyobraźnią. Bo trzeba przeciwstawić się wyznaniom mistyków i stwierdzić z pełnym przekonaniem, że słowo potrafi współgrać z muzyką, być jej istotnym dopełnieniem. Trzeba tylko umiejętnie wsłuchać się w muzykę, by usłyszeć w niej zaklęte słowa. Bo muzyka nie wiedzie ku muzyce, lecz ku temu, co ludzkie, otwiera […] drzwi do życia mistycznego za pomocą sztuki dźwięków i jednocześnie przekonuje, że istnieje Człowiek – istnieje lub zasługuje na istnienie.
Moje życie z Mozartem to książka, która idzie pod prąd, bo mówi o sprawach, które coraz mniej nas interesują. Bo jeśli już mówimy o miłości, to o jej fizycznym wymiarze; jeśli rozmawiamy o religii, to myślimy o Kościele jako instytucji, a jeśli interesuje nas człowiek, to jako istota grzeszna, ułomna, której sekrety trzeba wyciągnąć na światło dzienne. Schmitta zupełnie to nie obchodzi. On zaprasza nas do zupełnie innego świata: świata harmonii, a nie dysonansu. Warto więc sięgnąć do książki Erica-Emmanuela Schmitta, tym bardziej, że w środku znajdziemy wyjątkową niespodziankę – coś specjalnie dla naszych uszu.
![](https://i.wpimg.pl/100x0/m.autokult.pl/vnjbcw5keq8ribvkghb0gmh4-6388312.png)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze