„Tratwa nas czeka”, Marian Pankowski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJedno z najpiękniejszych wyznań lubieżnego starca, jakie zna polska literatura. Dzieło starego autora, który nie musi już niczego udowadniać. Na parędziesięciu stronach widnieje świadectwo niezwykłego życia artysty, profesora, więźnia i kochanka, faceta, który stawał na uszach aby nie powiedzieć niczego oczywistego. To także wyraz tęsknoty za zmysłowością i brak zgody na Miłoszowe „nie wypada”.
Marian Pankowski, zwany najmniej znanym polskim pisarzem oraz najmłodszym polskim autorem zmarł w Brukseli w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat. Był człowiekiem pełnym paradoksów. Więziony w Oświęcimiu dał świadectwo swych przeżyć zaskakująco odmienne od tekstów Nałkowskiej czy Borowskiego, żeby wymienić tylko Rudolfa, poruszającego temat miłości homoseksualnej w warunkach obozowych. A i w Tratwa nas czeka Pankowski wspomina dobrego esesmana, który dwukrotnie uratował mu życie. Pątnicy z macierzyzny wywołali swojego czasu nielichy skandal. Króciutka ta powieść była atakiem na polską religijność pielgrzymkową i nie tylko, szturmem przeprowadzonym z furią, przy użyciu dział zbudowanych z najpiękniejszej polszczyzny. A przecież Pankowski przez całe życie przyjaźnił się z Karolem Wojtyłą i prowadzili korespondencję trwającą aż do śmierci tego ostatniego. Odkryty pod koniec życia przez krakowski H!Art nie do końca spełniał oczekiwania lewicowego wydawcy, słowem był pisarzem osobnym, kroczącym własną drogą i niechętnym do wchodzenia w cudze buty. Tratwa nas czeka to ostatnia książka, którą napisał, dowód niezwykłego talentu, wielki hołd dla języka i zmysłowości.
Czego czytelnik oczekuje od starego pisarza? Ano, żeby ględził i żegnał się ze światem. Już Miłosz w jednym ze swych ostatnich wierszy żalił się na ten stan rzeczy: chętnie jeszcze chlapnąłby wódeczki, obejrzał się za spódniczką, tylko nie bardzo wypada. Panowski nie godzi się na ten stan rzeczy, nie ucieka przed starością, lecz przed starczym pisaniem i owszem. Oto próbka Pankowszczyzny: Nowy rock and roll! Ale coś mało amatorów ostrego tańca. Pary się już na dobre posklejały i zgoła do innej choreografii im śpieszno. Ale nie Ali. Ona jak zawsze sama sobie sterem i okrętem. COOO? Próżną flachę – pod nogi i śmiechem wybuchnie zapamiętanym chyba z filmu o Kurwiszonie co drze pysk i płacze…. Ze śmiechu w amerykańskim komisariacie. Pol najbliżej. Słyszy jej głuchy bełkot. Mógłby dwoma palcami z ust licealistki wyjmować obrzydliwe sylaby, jakby w męskim wychodku ścianę na głos czytała!
Urokliwe, prawda? Tę cieniutką książeczkę czytałem dłużej niż spasione tomy popełnione przez młodszych autorów. Jej gęstość jest niezwykła i kojarzy się z tratwą tytułową, na której tłoczą się uciekinierzy: sam autor ze swymi obozowymi cieniami, jego niedawno zmarła przyjaciółka, Adam i Ewa w towarzystwie jego niecnej Niskości, Pana Węża, król Salomon rozstrzygający spór dwóch kobiet o dziecko i motocykliści towarzyszący jego rozumnemu osądowi, nieszczęsne dziecko tłumaczące się w szkole z posiadania dwóch tatusiów, meteoryt walący w Syberię i dziewczyny w seksownie obcisłych dżinsach. Przewalają się przez strony, płynąc i tańcząc jednocześnie, pod rozpalonym słońcem ale i w perspektywie śmierci. Pankowski nie próbuje nadać tej pstrokatej zbieraninie jakiegokolwiek wspólnego kierunku, wydaje się nawet, że tratwa zaraz pęknie i każdy pożegluje na osobnej desce w swoją stronę. Brakuje tu porządku nie tylko w sensie fabularnym, nawet nastrój przeobraża się wedle tylko sobie znanych rytmów, podobnie jak kunsztowne frazy mieszają się z mową plebejską, rynsztokową.
O co w tym chodzi? Tratwa… jest dziełem starego autora, który nie musi już niczego udowadniać, daje więc świadectwo własnej pamięci. Na parędziesięciu stronach, ściśnięte w pięści, widnieje świadectwo niezwykłego życia artysty, profesora, więźnia i kochanka, faceta, który stawał na uszach aby ani razu nie powiedzieć niczego oczywistego. To także wyraz tęsknoty za zmysłowością i brak zgody na Miłoszowe „nie wypada”. Otóż wypada. To prawda, że Marian Pankowski pisał lepsze książki. Ale i tak Tratwa na wodzie jest jednym z najpiękniejszych wyznań lubieżnego starca, jakie zna polska literatura.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze