„Soul Kitchen”, Fatih Akin
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFaworyt europejskiej krytyki, posiadacz Złotej Palmy, Złotego Niedźwiedzia i Europejskiej Nagrody Filmowej demonstruje nam swoją wszechstronność. Dotąd znaliśmy Akina głównie z ciężkich, depresyjnych (i dodajmy od razu: wybitnych) dramatów psychologicznych. Tym razem autor próbuje swoich sił w komedii. I jak zwykle wychodzi mu to wyśmienicie.
Faworyt europejskiej krytyki, posiadacz Złotej Palmy, Złotego Niedźwiedzia i Europejskiej Nagrody Filmowej tym razem demonstruje nam swoją wszechstronność. Dotąd znaliśmy Akina głównie z ciężkich, depresyjnych (i dodajmy od razu: wybitnych) dramatów psychologicznych. Tym razem autor Głową w mur próbuje swoich sił w komedii. Jak mu to wychodzi? Ano jak zwykle. Wyśmienicie.
Cała historia ma charakter autobiograficzny, oparta jest na doświadczeniach grającego tu główną rolę Adama Bousdoukosa. Zakin (Bousdoukos) przeżywa sądny dzień (a nawet tydzień, jeśli nie miesiąc). Ukochana knajpa, którą prowadzi (tytułowe Soul Kitchen) tonie w długach. Ukochana kobieta (Nadine) tkwi na drugim końcu świata. Zakin chce do niej dołączyć, ale tę perspektywę Nadine traktuje z umiarkowanym entuzjazmem. Na domiar złego pragnący zawładnąć całą dzielnicą deweloperzy za wszelką cenę próbują przejąć Soul Kitchen. Mało? Z więzienia wychodzi właśnie brat głównego bohatera, nieomylnie zwiastujący nadejście kłopotów Illias (wielka gwiazda niemieckiego kina, Moritz Bleibtreu). W dodatku Zakin cierpi katusze, właśnie wypadł mu dysk. W tej sytuacji pozostaje jedynie marihuana, towarzystwo sprawdzonych przyjaciół i rozbrzmiewająca w Soul Kitchen wyśmienita muzyka.
Faith Akin przyznawał w wywiadach, że praca nad Soul Kitchen miała być dla niego chwilą wytchnienia po mocno depresyjnych Głową w mur i Na krawędzi nieba.
I faktycznie, Soul Kitchen to komedia lekka, ciepła, chwilami wręcz błaha. Wyraźnie nawiązująca do czeskich wzorców (kłania się tu kino Zelenki i Ondricka). Także i w tej konwencji Akin czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Po mistrzowsku miesza składniki. Ekran wypełnia całym legionem niezwykle charyzmatycznych postaci, które z miejsca zaskarbiają sobie sympatię widzów (prym wiedzie przezabawny mistrz patelni, choleryczny Shayn Weiss). Do tego dochodzi wspomniana już, kapitalna muzyka (soundtrack ma wszelkie dane, by już niebawem uchodzić za kultowy), wyjątkowo intymny charakter narracji (zastosowano jedynie zdjęcia „z ręki” przy naturalnym świetle, co tworzy wrażenie uczestniczenia w ukazywanych wydarzeniach), i cała masa chwilami może zbyt dosłownego, ale przeważnie wyśmienitego humoru. Ale przede wszystkim Akinowi i spółce udało się zakląć w Soul Kitchen autentyczną radość tworzenia, niesamowitą energię, zaraźliwy optymizm. Coś co sprawia, że projekcja Soul Kitchen w sposób naturalny i niewymuszony największym nawet ponurakom po prostu musi poprawić nastrój.
Co dziwi tym bardziej, że to właśnie Akin uchodził dotąd za gigantyczny talent, ale też za najbardziej ponurego europejskiego reżysera. Zmiana, wolta, zdrada? Ano właśnie niekoniecznie. To wciąż opowieść o outsiderach wystawionych na działanie złego losu, o niemożności porozumienia się z drugim człowiekiem, o niewesołej sytuacji emigrantów. Na drugim (a czasem i trzecim) planie także i tu Akin poutykał całą masę melancholii i smutku. Tyle, że tym razem autor Głową w mur postanowił ten smutek przezwyciężyć, ukazać konstruktywne alternatywy. I w ten sposób narodził się (a to wielka rzadkość) wyrazisty, nieuwłaczający niczyjej inteligencji, po prostu dobry film „ku pokrzepieniu serc”. Z pewnością nie jest to najciekawszy obraz w dorobku Akina, z pewnością obejrzymy w tym roku niejeden obiektywnie lepszy film. Ale drugiej tak skutecznej odtrutki na zimową depresję prawdopodobnie już się nie doczekamy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze