„Gra pozorów”, Joseph Finder
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPowieść sensacyjno-korporacyjna. Są tu soczyste sceny, wspaniale rozłożone napięcie oraz ogromna ilość precyzyjne rozłożonych informacji odnośnie akcji antyterrorystycznych, machlojek finansowych i konstruowania samolotów. Książkę należy polecić wszystkim zatrudnionym w korporacjach na stanowiskach szeregowych.
Z okładki Gry pozorów dowiaduję się, że Joseph Finder jest lepszy od Ludluma i Forsythe’a. Równie dobrze można stwierdzić, że ktoś jest lepszym aktorem od Ala Pacino albo, że nie Michael Jackson był królem popu. Zwyczajowo tego rodzaju porównania służą promowaniu autorów miernych, którzy próbują frunąć na ukradzionych skrzydłach. Ucieszyłem się niezwykle, gdyż pisanie o fatalnych książkach sprawia uciechę, a powieści Deana Koontza ukazują się stanowczo za rzadko. Już pierwsze zdanie wzbudziło wątpliwości, po trzech rozdziałach zaczytałem się cały; stan zaczytania utrzymał się aż do ostatniej strony i nawet slogan o Ludlumie i Forsythe’u okazał się w pewien szczególny sposób uzasadniony.
Jake jest mężczyzną z przeszłością: młodość spędził w poprawczaku, gdzie nauczył się bić i kombinować. Przyczyna, dla której tam trafił, stanowi jedną z tajemnic Gry pozorów. Teraz pracuje jako inżynier w firmie produkującej samoloty dla wojska, nie wystawia nosa i o wstydliwej przeszłości milczy. Firma ma kłopoty, pojawiają się podejrzenia, że ktoś z szefostwa uwikłał się w aferę korupcyjną. Jake pod naciskiem swojej eks zgodzi się uczestniczyć w wewnętrznym śledztwie. Konkretnie, przyjmuje niewdzięczną funkcję donosiciela i w tej właśnie roli zasila skład firmowego zjazdu. Ten odbywa się w odciętym od świata hotelu.
Miało być o kablowaniu, a jest o strzelaniu. Na imprezę wdzierają się ludzie pod bronią, pacyfikują wszelkich prezesów, wicedyrektorów i korporacyjnych arcyksiążąt. Z pozoru wygląda to na zwykły napad rabunkowy. Ale bandyci za dobrze znają rozkład pomieszczeń, okazuje się, że orientują się w finansach firmy, a akcja wygląda na starannie zaplanowaną. Nic dziwnego – sto milionów dolarów okupu kusi. Ale czy to możliwe, że działają sami? Jasne, że nie. Czyli w grupie jest wtyczka. Ta informacja to jeden z rozlicznych problemów Jake’a. Chłopina musi się uwolnić, sprowadzić pomoc, ochronić swoją dziewczynę, wskazać zdrajcę, odwieźć bandytów od strzelania, wskazać ich prawdziwe motywy, co sprowadza się do akcji, z których słynie Bruce Willis.
Finder nie zaskakuje, lecz i o zaskakiwanie nikomu tu nie chodzi. Z grubsza wiadomo kto zginie, kto przeżyje, a mi udało się nawet przewidzieć prawidłową kolejność eliminowania łotrów. Nieważne. Są tu soczyste sceny (dialog Jake’a z hersztem porywaczy porywa w istocie), wspaniale rozłożone napięcie oraz ogromna ilość precyzyjne rozłożonych informacji odnośnie akcji antyterrorystycznych, machlojek finansowych, konstruowania samolotów i różnych takich. Frapujący jest też sam zamysł, bo z powieścią sensacyjno-korporacyjną dotąd się nie zetknąłem. Finder w ten sposób ma szansę pozyskać nową grupę czytelników.
Grę pozorów należy polecić wszystkim zatrudnionym w korporacjach na stanowiskach szeregowych. Powinni ją przeczytać też lewacy i jestem pewien, że redakcja Krytyki Politycznej zaczytuje się w Finderze tylko tak, by inni nie widzieli. Okazuje się, że szefostwo molochów składa się z oszustów, pretensjonalnych durni oraz zwykłych łotrów. To jeszcze nic. Ci ludzie okazują się słabi, niezdolni do zdecydowanych działań czy nawet współpracy, zwyczajnie mierni – nawet w draństwie przypominają drobnych cwaniaków. Z opresji wyciąga ich pracownik średniego szczebla z paskudną przeszłością, którego wcześniej wstydzili się nawet poklepać po plecach.
Forsythe od dawna nie stworzył niczego na miarę Dnia szakala, odcina kupony od swojej sławy i tworzy przeciętne powieści w stylu Afgańczyka. Ludlum z kolei umarł i powrócił jako widmo: wynajęci „ghostwritterzy” tworzą powieści sygnowane jego nazwiskiem. Powstają one na podstawie konspektów, notatek, może i SMS-ów zachowanych w telefonie nieboszczyka. W świetle tych faktów nie ulega kwestii, że Joseph Finder jest lepszy od ich obu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze