"Woda dla słoni", Sara Gruen
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWoda dla słoni odniosła ogromny sukces, otwierając Sarze Gruen drzwi do międzynarodowej kariery. Książka utrzymana w poetyce baśni, przepełniona jest prawdziwie kobiecym ciepłem, nieco naiwnym, wyzwolonym z cynizmu. Pełno tu zła, w które autorka nie wierzy, najgorszemu potworowi przydając cech ludzkich. Zakatowane zwierzęta, głód wielkiego kryzysu, sadystyczny mąż są nieważne. Nie istnieją przy miłości.
Czasem wydaje mi się, że istnieją rzeczy zarezerwowane wyłącznie dla Ameryki, jak wrestling, bejsbol, country. Oraz cyrk. Teraz cyrk stracił na atrakcyjności, nie wygra przecież starcia z wielokilometrowymi parkami rozrywki, a kobieta z brodą to średnia atrakcja przy cyfrowych efektach specjalnych. Kiedyś było inaczej, długie kolumny wagonów pełne zwierząt, artystów i dziwolągów wędrowały w pyle dróg, od miasta do miasta, same przecież miastem będąc. I jest coś szalenie amerykańskiego w tej wieloletniej wędrówce.
Cyrk, do którego trafił młody Jacob Jankowski jest czymś dużo więcej, niż maszynerią do rozbawiania tłumów. To maleńki świat trzymany żelazną ręką Wuja Ala, gdzie niepokornych wyrzuca się z pędzącego pociągu, istnieją kasty a nawet rodzaj wewnętrznej milicji – choć siepacz byłby lepszym określeniem. Kryzys lat trzydziestych wiąże ze sobą całą trupę, a że akurat panuje prohibicja, artyści prócz trenowania sztuczek zajmują się przemycaniem alkoholu z Kanady.
Jacob, sierota i niedoszły weterynarz szybko znajduje sobie miejsce w tym dziwnym świecie, szybko też okazuje się niezbędny – brakuje kogoś, kto leczyłby zwierzęta. Powoli, chłopak odnajduje swoje miejsce, a nim się spostrzeże, znajdzie siebie zakochanego po uszy w Marlenie, żonatej z brutalnym treserem, Augustem. Do tego cyrk ma problem – Wuj Al zainwestował ogromne pieniądze w słonicę Rosie (dotąd takiego zwierzęcia brakowało, co nadrabiano różnie, na przykład hipopotamem w formalinie), która jednak nie umie nauczyć się sztuczek. Zamiast klasycznego trójkąta – mąż, żona, kochanek – formuje się czworokąt. On, ona, ten trzeci i słoń.
Właściwie nie wiadomo czy to wszystko jest prawdą. Całą historię relacjonuje dziewięćdziesięcioletni Jacob, który ledwo poznaje ludzi i co tu kryć, miesza mu się w głowie. Sama wizja cyrku ma w sobie coś z poetyki snu, ludzie przewalają się niby fale, a całość rozgrywa się w wielkim nigdzie, czyli bezkresie amerykańskiej prowincji. To pytanie o prawdę – być może Jacob zmyśla, by osłodzić sobie swoje ostatnie lata wypełnione zniedołężnieniem, być może nie było żadnego Wuja Ala, słoni i ich treserów, ale emocje zaszyte w tej opowieści pozostają prawdziwe. Co jest bardziej szczere? Beznamiętne wydarzenia, które przeżywamy w codzienności, czy fikcja której oddaliśmy serce?
Jeśli wierzyć wydawcy, Woda dla słoni odniosła ogromny sukces, otwierając autorce drzwi do międzynarodowej kariery. Nie trudno wyobrazić sobie, dlaczego tak się stało. Właściwie Sara Gruen nie powiedziała nic nowego, znamy przecież cyrki i dramaty kochanków. Jej świat przepełniony jest prawdziwie kobiecym ciepłem, nieco naiwnym, za to wyzwolonym z ofensywy cynizmu. Pełno tu zła, w które autorka do końca nie wierzy, najgorszemu potworowi przydaje cech ludzkich, a gdy chłopy leją się po pyskach, opisuje to, jakby nie działo się naprawdę (To zarzut akurat). Wszystkie potworności świata – zakatowane zwierzęta, głód wielkiego kryzysu, sadystyczny mąż – tak naprawdę są nieważne. Nie istnieją przy miłości. To szalenie naiwne, ale w krzepiący sposób.
Ta prawda jest zapewne majaczeniem. Cała opowieść Jacoba utrzymana jest w poetyce baśni i zapewne nie zdarzyła się naprawdę. W życiu nie jest tak, że los sprząta kochankom przeszkody sprzed nóg, a każdy łajdak dostaje to, na co zasłużył. Możliwe, że sam Jacob był zimnym draniem w typie Wuja Ala i teraz, w jesieni życia śni sobie o własnej szlachetności. Czy to ważne? Ani trochę. Liczy się tylko opowieść.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze