“Bon Voyage”, reż. Jean-Paul Rappeneau
LEWI • dawno temu“Bon Voyage” to przede wszystkim awanturnicza komedia romantyczna, która nie wyciska z nas łez za pomocą tanich efektów, kino nie elitarne, ale inteligentne i tylko trochę za bardzo zapatrzone w blichtr, wdzięk i beztroskę amerykańskich komedii lat trzydziestych i czterdziestych.
Właściwa akcja filmu rozgrywa się na przestrzeni kilku dni w czerwcu roku 1940, kiedy cały Paryż, niezależnie od stanu i majętności, ratuje się ucieczką przed Niemcami i napływa bezładnie do Bordeaux. Z nimi wszystkimi reżyser wyrówna swoje rachunki, ale to później.
Pierwsi na scenę wkroczą młody człowiek o niejasnym statusie, uwodzicielski Frédéric (Grégori Dérangere) oraz znana aktorka Vivienne (Isabelle Adjani), których coś połączyło. Wkrótce jednak na swojej drodze spotka on śliczną, młodą studentką (Virginie Ledoyen), inteligentną i zdeterminowaną asystentkę wybitnego naukowca, który ma do wykonania misję, od której powodzenia zależeć będę dalsze koleje wojny. Jeden mężczyzna, dwie kobiety – w tamtych niezwykłych okolicznościach zawieruchy po klęsce Francji w wojnie z nazistami, ich życie jest improwizacją bez wytchnienia. Na scenie pojawiają się kolejne barwne postacie: zafascynowany Vivienne minister (Gerard Depardieu), który, gdy trzeba, rzuca koło ratunkowe komediantce, podszywający się pod angielskiego dziennikarza szpieg niemiecki (Peter Coyote). Każdy z nich ma jakąś własną sprawę życia i śmierci, każdy dokądś zmierza w poszukiwaniu kogoś bądź czegoś, wszyscy siedzą po szyję w tym samym bagnie…
We Francji oczekiwano z niecierpliwością nowego filmu Jean-Paula Rappeneau, realizatora tak wyrafinowanych dzieł jak “Samotnik” i “Cyrano de Bergerac”, i ani publiczność, ani krytycy nie zawiedli się, czego wyrazem jest 11 nominacji do Cezara dla "Bon Voyage".
Jean-Paul Rappeneau z rzadką sprawnością i naturalnością łączy spektakularność z intymnością, jego kamera płynnie prześlizguje się ze scen zbiorowych, liczących dziesiątki, jeśli nie setki statystów na pełne napięcia tete-a-tete. Film wciąga nas w wir fabuły, która jest próbą rekonstrukcji wydarzeń historycznych budzących emocje, zapewne szczególnie żywe wśród samych Francuzów skonfrontowanych z tym filmowym świadectwem. Z takim samym zaangażowaniem śledzimy tragikomiczne perypetie pół tuzina bohaterów, którzy są z nami od początku do końca filmu. I to jest właśnie jeden z największych atutów scenariusza “Bon Voyage”, napisanego wspólnie z Patrickiem Modiano, w Polsce mało znanym, ale we Francji jednym z najbardziej poczytnych i szanowanych żyjących pisarzy. Możemy się domyślać, że osobiste wspomnienia wojenne Rappeneau są tym aktorem, który odgrywa rolę tła i któremu obraz zawdzięcza swój autentyzm. Ale to nie do dekoratywnego odtworzenia zawieruchy wojennej ani udzielenia nam lekcji historii zmierza reżyser; to zawierucha i klęska umysłów fascynuje Rapenneau. W tym filmie, być może zbyt wypieszczonym, brakuje jedynie odrobiny szaleństwa – na płaszczyźnie formy, nie fabuły, czym bez reszty mógłby nas oczarować.
Nie byłoby sukcesu “Bon Voyage” bez wyjątkowo udanych kreacji aktorskich. Grégori Dérangere ma werwę, szarm i klasę amantów starego kina. Gerard Depardieu, wiarygodny jako oportunistyczny minister u padającej Republiki Francuskiej, daje przykład wyważonej, oszczędnej gry aktorskiej, której nikt się po nim od dawna nie spodziewał. Peter Coyote i Yvan Attal tworzą z wdziękiem kreacje łobuzów, których ogląda się ze szczególną przyjemnością. Wreszcie Isabelle Adjani, parodiująca samą siebie, genialnie wciela się w rolę kapryśnej gwiazdy, jednocześnie wyniosłej i nisko upadłej, boskiej i popadającej w śmieszność. Scena, w której szantażuje zadurzonego ministra, to prawdziwa uczta dla koneserów kina francuskiego. Świetne zgranie tych dwóch wielkich postaci francuskiego kina nie powinno z drugiej strony dziwić, zważywszy, że ekranową partnerką Depardieu częściej była chyba tylko Catherine Deneuve.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze