"Ultimatum Bourne'a", reż. Paul Greengrass
DOROTA SMELA • dawno temuTrzecia odsłona szpiegowskiej serii filmowej na motywach powieści Roberta Ludluma dobiegła końca w wielkim stylu. Grany przez Matta Damona agent z amnezją jest o krok od wyjaśnienia wielkiej zagadki swojej tożsamości, którą - jak się okazuje - utracił dwukrotnie: najpierw wskutek udziału w specjalnym szkoleniu agentów, a potem podczas incydentu na jachcie, kiedy został postrzelony. Upłynęło sporo czasu, odkąd w pierwszej części wyłowiony z morza przez włoskich rybaków bezskutecznie usiłował przypomnieć sobie, kim jest. Wciąż jednak nie może poskładać w całość wszystkich fragmentów łamigłówki.
Paul Greengrass podejmuje akcję w momencie, w którym zakończył ją w Krucjacie. Po udanej ucieczce przed moskiewską policją Bourne udaje się do Paryża na spotkanie z bratem Marie Kreutz, by osobiście przekazać mu smutną wieść o jej śmierci. Podczas lektury angielskiego "Guardiana" natyka się na artykuł autorstwa niejakiego Rossa, który wymienia nazwisko Bourne'a jako kluczowej postaci tajnych operacji wywiadu. Bourne umawia się z nim w Londynie na dworcu Waterloo. Ross jest jednak na muszce CIA od chwili, gdy w rozmowie z wydawcą użył słowa Blackbriar. W mistrzowskim slalomie między tajniakami i kamerami przemysłowymi udaje mu się zamienić z dziennikarzem parę słów, zanim ten zginie z rąk płatnego zabójcy. Nie ustaliwszy nazwiska informatora Rossa, Bourne znajduje przy nim notes, a w nim adres komórki wywiadowczej w Madrycie. Jest szybki, jednak CIA, które już wie o jego śledztwie, również nie traci czasu. Wysoko postawiony funkcjonariusz Noah Vossen chce dotrzeć do winnego złamania protokołu tajności agenta Danielsa przed Bourne'em i w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Dlatego wysyła do madryckiej komórki kilkunastu najemników…
Fani książkowego pierwowzoru wiedzą, że filmowe adaptacje mają z nim niewiele wspólnego. Fabuła Ultimatum bodaj w żadnym punkcie nie pokrywa się z powieścią i jest w całości dziełem autora scenariusza Tony'ego Gilroya, który od Ludluma pożycza jedynie postać Bourne'a i pewne szczegóły jego "kariery" w CIA. A jednak nie mamy wątpliwości, że filmowa intryga co najmniej dorównuje literackiej pod względem poziomu komplikacji i mistrzowskiego prowadzenia narracji. To zdecydowanie najlepsza część filmowej serii. Po ascetycznym, imitującym thrillery szpiegowskie z lat 70. filmie Douga Limana, nieco zbyt rozedrganej Krucjacie, dopiero zwieńczenie trylogii wydaje się produktem finalnym pewnej poszukującej stylistyki. To na wskroś nowoczesny, posługujący się ultrawspółczesnym językiem filmowym thriller sensacyjny.
Wraz z ostatnią częścią serii narodziła się nowa jakość w kinie sensacyjnym. Po poligonie ćwiczeniowym, którego rolę spełniły dwie poprzednie części, filmowcom udało się tu bowiem uzyskać efekt czystej akcji. Nigdy jeszcze kino nie zbliżyło się bardziej do słynnej recepty Alfreda Hitchcocka, który powiedział, że film powinien się rozpoczynać od trzęsienia ziemi, po którym napięcie miałoby stale rosnąć. W Ultimatum podobnie jak w poprzednich częściach praktycznie nie ma dialogów, a wspomagana przez dynamiczny montaż fabuła gna w zawrotnym tempie wyznaczanym przez rytm ucieczki nieuchwytnego agenta. Bez wytchnienia, bez pauz i interwałów akcja przechodzi od popisowych sekwencji walk do pełnych napięcia, przypominających grę w kotka i myszkę podchodów, a następnie spektakularnych pościgów samochodowych. Podobnie jak seria z Bondem, trylogia z Bourne'em jest niczym orgazm agenta turystycznego. W każdym odcinku bohater obowiązkowo zalicza kilka atrakcyjnych punktów na mapie świata. Tym razem z Moskwy leci do Paryża, potem Londynu, Madrytu i Tangeru, by wreszcie finiszować w Nowym Jorku. Charakter każdej lokalizacji zostaje wyzyskany do cna w oryginalnych choreografiach pościgowych – których kulminacją są scenki w ciasnych zaułkach marokańskiego miasta, gdzie Bourne uprawia coś w rodzaju modnego w arabskich dzielnicach Paryża "parcour" – czyli biegu z przeszkodami po dachach i mieszkaniach kamienic. Wszystko to ani przez chwilę nie nudzi, nie traci tempa. I choćby nas zupełnie nie obchodziła historia choroby agenta Bourne'a, choćbyśmy nie łapali socjopolitycznych aluzji do kryzysu zaufania wobec służb wywiadowczych po 11 września, choćbyśmy nie widzieli poprzednich części ani nie czytali książek, i tak podczas tego seansu złapiemy się na wielokrotnym wstrzymywaniu oddechu. Uff! Czyż nie do tego właśnie dążyło kino sensacyjne przez ostatnie dekady?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze