„Pod Mocnym Aniołem”, Wojciech Smarzowski
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuTo zdecydowanie najsłabszy obraz Smarzowskiego. Który i tak… okaże się jednym z najlepszych polskich filmów 2014 roku. Smarzowski ekranizuje głośną (nagrodzoną m.in. NIKE) powieść Pilcha. Chciał opowiedzieć o nałogu i zrobił to bez wątpienia perfekcyjnie. W słabszej formie pozostał na naszym podwórku bezkonkurencyjny.
„Wesele”, „Dom Zły”, „Róża”: wraz z pojawieniem się Smarzowskiego skończyło się w polskim kinie tzw. bezkrólewie. Reżyser stał się bohaterem zabawnego paradoksu: programowo kontrowersyjny autor nie budził żadnych kontrowersji. Towarzyszyły mu jedynie (w pełni zasłużone) zachwyty i niekwestionowana etykieta „numeru 1” nadwiślańskiej kinematografii. Dalej będzie jeszcze śmieszniej, bo „Pod Mocnym Aniołem” to zdecydowanie najsłabszy obraz Smarzowskiego. Który i tak… okaże się jednym z najlepszych polskich filmów 2014 roku. Cieszyć się, że ulubiony twórca nawet w słabszych momentach trzyma poziom; pomstować na rynek, który nie tworzy dla niego konkurencji? Tym razem trudno o jednoznaczny werdykt.
Smarzowski ekranizuje głośną (nagrodzoną m.in. NIKE) powieść Pilcha. Jerzy (jak zwykle znakomity Więckiewicz) pisze, publikuje, zgarnia nagrody. Ale przede wszystkim pije. Konsekwentnie, codziennie i na umór. Widzimy kolejne odwyki, z których podleczony Jerzy taksówką zmierza wprost do „Pod Mocnym Aniołem” (ulubiona knajpa pisarza). Ze szponów nałogu ma go wyrwać odwzajemniona miłość młodej kobiety (Kijowska). Ale nie będzie to obraz o sile uczucia, czy walce o odzyskanie ludzkiej godności. Smarzowski bohaterem „Pod Mocnym Aniołem” czyni sam nałóg. Wnikliwie obserwuje jego mechanizmy, pokazuje w skrajnie naturalistycznej (pełnej przemocy, wymiotów, ekskrementów) formie.
Nie sposób odmówić Smarzowskiemu odwagi. To najbardziej eksperymentalny film w jego dorobku. Połączenie brutalnego realizmu reżysera z ironicznym dystansem Pilcha wydawało się cokolwiek karkołomne. I takie jest: „Pod Mocnym Aniołem” nosi wyraźne piętno obu twórców. Pogodzenie ich języka chwilami wypada brawurowo (zakłócona delirycznymi zwidami chronologia), kiedy indziej jednak nieco pretensjonalnie (bywa, że oderwana od programowej ironii Pilchowska fraza brzmi kiczowato). Z jednej strony mamy tu wszystko, za co pokochaliśmy twórcę „Wesela”: przejmującą wiwisekcję bohaterów, wskazanie na rządzące nimi instynkty, psychologiczną wiarygodność i oczywiście: fenomenalnie poprowadzonych, wybitnych tzw. aktorów Smarzowskiego (jak zwykle cudowne kreacje tworzą Jakubik, Grabowski, Dorociński, Dziędziel, Woronowicz, Preis, Kuna, Braciak). Z drugiej: reżyser wyraźnie zaczyna się powtarzać. Poszczególne sceny sprawiają wrażenie cytatów z „Domu Złego” czy „Drogówki”, pojawiają się doskonale znane zabiegi formalne (rewelacyjny montaż) i narracyjne. Mają one dawną siłę, ale wyraźnie zaczyna im brakować świeżości.
Ale główny problem leży gdzie indziej. Jak wspomniałem: bohaterem nie jest tu człowiek, ale nałóg. Towarzyszące mu upodlenie, poniżenie, deliryczny rozpad osobowości: bezkompromisowo ukazane piekło uzależnienia. Znany z depresyjnych skłonności Smarzowski tym razem docisnął gaz do dechy i… mam wrażenie, że przesadził. Nawet Pilch w literackim pierwowzorze (podkreślając siłę słowa, uczucia, kreacji) pozostawiał spory margines dla nadziei, wiary w człowieka. Smarzowski przeciwnie: pokazuje nam jedynie upadek. Z początku jest to autentycznie przejmujące, z czasem, pozbawione kontrastu okazuje się nużące, narzuca widzowi dystans, sprawia, że „Pod Mocnym Aniołem” oglądamy z uznaniem, ale bez specjalnych emocji. To (cóż poradzę: kolejny) paradoks: pojedyncze sceny tego filmu naprawdę wciskają w fotel, przerażają. Połączone w całość sprawiają, że zerkamy na zegarek. Stężenie cierpienia w końcu narzuca zobojętnienie. Podobnie jest z drastycznymi scenami: nie raz widzieliśmy u Smarzowskiego przemoc, gwałt, ekstrementy. Obleczone w metafizyczny niepokój, obrazujące walkę człowieka o jego godność („Róża”) bolały, urzekały, nie pozwalały oderwać oczu od ekranu. Tym razem (dosłownie) zarzygane i uwalane kałem ujęcia sprawiają, że odwracamy wzrok często, chętnie, z obrzydzeniem.
To oczywiście prawo artysty. Chciał opowiedzieć o nałogu i zrobił to bez wątpienia perfekcyjnie. W słabszej formie pozostał na naszym podwórku bezkonkurencyjny. Ale kryzys jego twórczości (niestety!) zaznacza się coraz mocniej. W „Drogówce” zabrakło porażającej spójności wcześniejszych filmów, tym razem brakuje uniwersalności przekazu. „Pod Mocnym Aniołem” to doskonała przestroga, dla uzależnionych z pewnością ekranowa prawda. Ale niezwiązani (osobiście, rodzinnie, towarzysko) z tematem mogą dostrzec tu jedynie imponujący popis formalny. I coraz wyraźniejszą „manierę Smarzowskiego”. Wciąż bezkonkurencyjną, ale…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze