„Poniedziałkowa żałoba”, Kathy Reichs
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka stanowi dowód niezwykłej strategii upodobniania książki do filmu. Dialogi są soczyście mocne, za to opis zredukował się właściwie do didaskaliów, podanych skrótowo, każde zdanie w osobnej linijce. Do tego dochodzą zawieszenia akcji tuż przed punktem węzłowym i narracyjne „przeskoki kamery”. Akcja gna na łeb na szyję, popędzana przez kolejne trupy.
Przed literaturą popularną leży dziś więcej wyzwań niż kiedykolwiek wcześniej – musi bowiem mierzyć się ona nie tylko z filmem czy wideoklipem (oglądanie ciurkiem teledysków to popularna forma rozrywki), grą, ale także konkurencyjną formą tekstu, który można znaleźć w sieci. Kino to rzeczywiście kłopot, bo wrażenie wizualne zawsze jest silniejsze – film stawia na dosłowność, książka najczęściej na niedopowiedzenie.
Poniedziałkowa żałoba Kathy Reichs stanowi dowód niezwykłej strategii upodobniania książki do filmu jak tylko to możliwe, właściwie, przy innej formie zapisu mielibyśmy do czynienia z gotowym scenariuszem. Dialogi są soczyście mocne, za to opis zredukował się właściwie do didaskaliów, podanych skrótowo, każde zdanie w osobnej linijce. Do tego dochodzą zawieszenia akcji tuż przed punktem węzłowym i narracyjne „przeskoki kamery”. To już siódma książka autorki i należy oczekiwać, że realizuje tę metodę świadomie. Jeśli tak, to brawa.
Oczywiście, książka napisana jak film musi przegrać choćby z własną ekranizacją (Poniedziałkową żałobę mógłby spokojnie nakręcić Joel Schumacher), ale jako powieść rozrywkowa broni się całkiem-całkiem. Tym razem pani antropolog sądowy Temper Brennan bada sprawę trzech kobiecych szkieletów, znalezionych w zapyziałej pizzerii. W tle mamy mafię Montrealu i problemy osobiste naszej protagonistki. Akcja gna na łeb na szyję, popędzana przez kolejne trupy, których jakoś w otoczeniu pani antropolog nie brakuje.
Fabuła jest zwarta i żywa, rozwija się sensownie, choć niektóre wątki wydają się zupełnie niepotrzebne: wiele miejsca poświęcono na ustalenie wieku szkieletów, choć przecież, gdyby pochodziły z XIX-tego wieku (jak zakładała jedna z hipotez) cała intryga straciłaby sens. Takich drobiazgów jest więcej, choć nie niwelują pozytywnego wrażenia, jakie wywiera całość tej książki.
Zwraca uwagę próba wykreowania prawdziwie współczesnej, kobiecej bohaterki, dokonana na gruncie „twardej” przecież literatury sensacyjnej. To trudne zadanie. Najczęściej bowiem, karty takich powieści zapełniają słodkie idiotki, bezmyślnie pakujące się w kłopoty i czekające na męską pomoc, lub niemal androgyniczne twory, co prawda kobiece z wyglądu, ale walące po pysku jak facet. Pani Brennan jest inna, to kobieta dzielna, lecz w pełni wiarygodna, nieustępliwa, ale pełna słabości, o potrzaskanym życiu i woli naprawienia go. Mimo niezwykłości swojego zawodu – niewiele kobiet pracuje przy trupach – może stać się bliska wielu czytelniczkom i co więcej, jest szansa, że da im jakąś nadzieję.
Montreal Kathy Reichs wypełnia historia – nie tak jak w Kodzie da Vinci i pociotkach, gdzie kazano nam wierzyć w istnienie spisku sprzed stuleci, nakręcającego bieg współczesności, nie jest też miastem muzeów. Tu przeszłość żyje i nas zmienia, losy kolejnych pokoleń, żyjących w tych samych domach okazują się zaskakująco zbieżne, choć ludzie ci nie wiedzą nic o sobie. Podziały mafijne trwają przez dziesięciolecia i w tym sensie, trzy szkielety z pizzerii nabierają niemal symbolicznego znaczenia.
Poniedziałkowa żałoba jest więc porządnym czytadłem z interesującym, kobiecym bohaterem, który wyłamuje się poza banał i intrygę, nie wolną od wad, lecz zaskakującą. Nie można też zapomnieć o wartości edukacyjnej książki: śledząc nieustępliwą panią Brennan mimowolnie chłoniemy ogrom wiedzy na temat procedur policyjnych - w Polsce nieistotne – oraz badania zwłok, co w Polsce już istotne być może, gdyż trupy wszędzie zachowują się tak samo.
Tyle, że niektóre, jak tutaj, pełne są tajemnic.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze