"Babel", reż. Alejandro Gonzalez Inarritu
DOROTA SMELA • dawno temuDramat zamykający filmowy tryptyk Alejandra Gonzaleza Inarritu. W tym najdroższym ze swoich obrazów twórca Amores Perros i 21 gramów zabiera nas w tzw. cztery strony świata w towarzystwie doborowej obsady i sprawdzonej ekipy. Podobnie jak w swoim debiucie reżyser, stosując zabieg narracji mozaikowej, snuje z pozoru oderwane od siebie historie, które na koniec znajdują wspólny mianownik.
Dramat zamykający filmowy tryptyk Alejandra Gonzaleza Inarritu. W tym najdroższym ze swoich obrazów twórca Amores Perros i 21 gramów zabiera nas w tzw. cztery strony świata w towarzystwie doborowej obsady i sprawdzonej ekipy. Podobnie jak w swoim debiucie reżyser, stosując zabieg narracji mozaikowej, snuje z pozoru oderwane od siebie historie, które na koniec znajdują wspólny mianownik.
W marokańskiej wiosce pasterz w turbanie kupuje od innego autochtona strzelbę, która ma posłużyć jego nieletnim synom do obrony stada kóz przed szakalami. Chłopcy, słysząc, że broń ma zasięg 3 kilometrów, próbują swoich umiejętności strzeleckich na skalistym pustkowiu, by po chwili — rozczarowani efektem — wycelować do przejeżdżającego wąwozem autokaru.
W tym samym czasie po drugiej stronie oceanu, w San Diego, latynoska gosposia szykuje się na wesele swojego syna w Meksyku. Z jej rozmów telefonicznych dowiadujemy się, że rodzice dwójki pociech pozostających pod jej opieką mają jakieś problemy i nie będą w stanie znaleźć obiecanej babysitterki na zastępstwo. Rozdarta pomiędzy poczuciem obowiązku a chęcią uczestnictwa w doniosłym rodzinnym wydarzeniu Amelia pakuje małych Amerykanów do samochodu prowadzonego przez swojego siostrzeńca (Bernal) i cała czwórka nielegalnie przekracza granicę z Meksykiem.
Z powrotem w Maroku śledzimy losy amerykańskiego małżeństwa. Oboje wyjechali na egzotyczne wakacje, by zapomnieć o osobistej tragedii i odbudować zerwaną więź uczuciową. W środku pustkowia Susan (Blanchett) zostaje postrzelona zbłąkaną kulą, która przebija szybę autokaru. W pobliżu nie ma szpitala i cała wycieczka przymusowo obozuje w zabitej dechami wiosce, gdzie pod okiem starej palaczki opium, miejscowego weterynarza i zrozpaczonego małżonka (Pitt) Amerykanka czeka na pomoc medyczną. Wypadek z bronią zostaje zinterpretowany przez media jako atak terrorystyczny, a władze Maroka nie pozwalają helikopterowi amerykańskiej ambasady wylądować w wiosce. Wśród zachodnich turystów wybucha zbiorowa histeria. Przekonani, że arabscy wieśniacy poderżną im gardła, wycieczkowicze uciekają, zostawiając wykrwawiającą się kobietę i jej męża w brudnej lepiance.
Ni z tego, ni z owego przenosimy się do pulsującego nocnym życiem Tokio. Tu bohaterką jest głuchoniema nastolatka, która próbuje odreagować samobójczą śmierć matki. Poczucie bolesnej straty pogłębia dodatkowo burza hormonów i problemy w kontaktach z ojcem. Odcięta od świata przez swoje inwalidztwo, Chieko desperacko pragnie rozdziewiczenia. Łudzi się, iż seks zrekompensuje jej stratę matki i złagodzi upośledzenie w kontaktach e z otoczeniem.
Inarritu porusza się równie pewnie po rodzinnym Meksyku i sąsiednich Stanach. Ale i w sekwencjach z Maroka i Japonii widać genialny zmysł obserwacji. Realizm, a także sugestywność klimatu każdej z lokalizacji film zyskuje także dzięki zdjęciom Rodrigo Prieto, który uchwycił kamerą zmieniającą się kolorystykę i fakturę obrazu. Zmienia się też jak w kalejdoskopie garnitur postaci, których historie tyleż posuwają fikcyjną fabułę do przodu, co szkicują wzór kulturowy danego regionu świata. Japończycy są więc wyobcowani w cywilizacyjnym chaosie, Meksykanie porywczy i niefrasobliwi, a Marokańczycy co dzień walczą o przeżycie, a prawa człowieka to dla nich idea równie abstrakcyjna co lot w kosmos.
Cztery opowieści, z których każda wiedzie przez dramatyczne wyboje, powiązane są bądź to poprzez osoby bohaterów, bądź przyczynowo-skutkową zależność. Ale bywa, jak w przypadku epizodu japońskiego, że symbolicznym spoiwem staje się błahy rekwizyt, który spełnia rolę owych skrzydeł motyla, zdolnych wywołać trzęsienie ziemi po drugiej stronie globu. Ta kpina z narracyjnych schematów z Czechowa rodem i wyczucie ironii losu odzierają z patosu melodramatyczne zwroty akcji, nadając im wyważony, refleksyjny ton.
Wreszcie całość, czego nietrudno się domyślić, stanowi współczesną trawestację biblijnej przypowieści o wieży Babel. Pomieszanie języków (w filmie mówi się po angielsku, japońsku, hiszpańsku, francusku i arabsku) nie jest jednak główną przyczyną nieporozumień między bohaterami filmu. Problem stanowią granice państw, międzynarodowa polityka paranoi, obcość kulturowa, a nawet bariera zmysłów (głuchota). Ksenofobia, brak zaufania, egoizm. Wszystko zdaje się działać na niekorzyść międzyludzkich relacji - niezdolność do symbiozy z otoczeniem wydaje się wpisana w ludzką naturę. Najsmutniejsze wrażenie robi dysfunkcja komunikacyjna w obrębie rodziny, która łącząc ludzi tej samej rasy, wyznania i krwi, powinna być niezawodnym gwarantem emocjonalnej harmonii.
Niektórzy będą Babel porównywać do oscarowego hitu Miasto gniewu - wszak obydwa obrazy, choć różnymi drogami, dochodzą do równie pesymistycznych wniosków: brakuje nam inteligencji społecznej, jak by powiedział słynny amerykański psycholog Daniel Goleman. Bo choć udało nam się — cytując naszą noblistkę - "ręką z płetwy rodem wystrugać krzesiwo i rakietę", emocjonalnie nie zdołaliśmy znacząco zdystansować naszych włochatych przodków. To być może najbardziej udany film Inarritu. Elegancki, poruszający i intelektualnie stymulujący obraz globalnej entropii. Nagroda za reżyserię w Cannes zdaje się to potwierdzać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze