"28 tygodni później", reż. Juan Carlos Fresnadillo
DOROTA SMELA • dawno temuW zalewie tandetnych horrorów klasy B i C, które robią zombi czarny PR, 28 tygodni później jest godnym uwagi wyjątkiem. Nawiązuje do chlubnych tradycji starych arcydzieł Romero, ale jest wielokrotnie bardziej przerażający. Bo choć scenariusz można by ciut podrasować (czyt. skrócić żywot postaci Dona), to obraz Fresnadillo jest nadal czystym strzałem adrenaliny. To film, na którym widzowie obgryzają paznokcie albo zasłaniają sobie oczy. To także przerażająco sugestywna metafora toczonego rakiem terroryzmu współczesnego świata, po której długo śnią się koszmarne sny.
Aktywista praw zwierząt uwolnił z klatki zarażonego szympansa, wskutek czego niespełna miesiąc później po wymarłym Londynie grasowały już tylko hordy żądnych ludzkiego mięsa kanibali. Tak było w arcydziele gatunku — horrorze o żywych trupach w reżyserii Danny'ego Boyle'a. Teraz w sequelu 28 dni później sięgamy jeszcze dalej w postapokaliptyczną przyszłość.
Fresnadillo podejmuje temat gdzieś w środku poprzedniego filmu. Cofa się do apogeum znanej widzowi epidemii, ale wybiera innych bohaterów. Kilkoro przypadkowo połączonych przez los ocalałych — Don z żoną Alice, para emerytów i młoda dziewczyna próbują przeczekać grozę w opuszczonym domu, żywiąc się konserwami. Nagłe pojawienie się uciekającego przed kanibalami chłopca zburzy kruche podstawy ich bezpieczeństwa. Kierując się empatią i zasadami humanitarnej pomocy, otwierają uciekinierowi drzwi. Wkrótce potem zostają zaatakowani przez bandę rozwścieczonych zombi. W brutalnej szamotaninie Don, kierując się już tylko instynktem przetrwania, ucieka, ignorując przeraźliwe krzyki i błagania żony.
Pół roku później amerykańscy żołnierze NATO wkraczają do opustoszałego i wolnego od zombi Londynu z misją przywrócenia starego porządku. W miejscu obecnego centrum finansowego Canary Wharf zostaje wydzielona strefa bezpieczeństwa, w której kilku tysięcy ocalałych Brytyjczyków strzegą wysokie ogrodzenia i snajperzy. Don, który jest tu kimś w rodzaju dozorcy, mieszka razem z córką Tammy i synem Andym w szklanym wieżowcu. Dzieci powróciły właśnie z zagranicy, gdzie zastał je wybuch epidemii, i zasypują Dona niewygodnymi pytaniami o matkę. Któregoś dnia wymykają się chyłkiem i na własną rękę wyprawiają do rodzinnego domu w odległej części miasta, wykazując tym samym niski poziom szczelności strefy. Gdy zagrożenie wybuchu epidemii powróci, a stanie się to szybciej, niż przypuszczamy, wojsko nie zawaha się wdrożyć planu awaryjnego, który zakładać będzie całkowitą eksterminację.
Pełen odniesień do naszych niespokojnych czasów seguel nie ustępuje filmowi Boyle'a. Znów mamy niesamowity, przyprawiający o ciarki pusty Londyn, tę samą nerwową pracę kamery, rozedrgane ziarniste zdjęcia kręcone w sepiowych, mrocznych kolorach i doskonałą, choć inną obsadę. Hiszpan Fresnadillo, który znany jest jako twórca kultowego thrillera Intacto, doskonale radzi sobie z dramaturgią. Zaczyna od mocnego akcentu — pełnego przemocy prologu, który zasiewa ziarno humanistycznego niepokoju. W Hollywood nie zdarza się, by główny bohater w podobny sposób wymykał się ocenom. Z budzącej sympatię widzów ofiary Don nagle przeistacza się w samolubnego drania i zostawia swoją drugą połówkę na pewną śmierć. Za chwilę z niekłamanym wzruszeniem wita swoje dzieci. Potem jest nieco gorzej — metamorfozy Dona stają się nieco zbyt wulgarne, wciąż jest to jednak postać łamiąca schematy i oczekiwania widza.
Pomysł na to, by zacząć horror od momentu, w którym przybywa ratunek, wydaje się równie świeży. Ale widz nie daje się zwieść pozorom. Strefa nie jest wcale bezpieczna, jako że przywodzi na myśl analogiczne miejsca w zdewastowanych wojną Afganistanie i Iraku. Film jest jawnie krytyczny wobec roli międzynarodowych sojuszów militarnych we współczesnych konfliktach, podając w wątpliwość ich moralnie podejrzany kodeks działania. Sam fakt, że pojawiają się tu właśnie Amerykanie - najpierw jako wyzwoliciele i obrońcy, a potem egzekutorzy w imię wyższej racji - nie pozostaje bez znaczenia. Większość ma podobne odczucia wobec polityki zagranicznej G.W. Busha, patrząc sceptycznie na jego działania stabilizacyjne po skandalach z udziałem amerykańskich żołnierzy w Abu Ghraib i Guantanamo.
W zalewie tandetnych horrorów klasy B i C, które robią zombi czarny PR, 28 tygodni później jest godnym uwagi wyjątkiem. Nawiązuje do chlubnych tradycji starych arcydzieł Romero, ale jest wielokrotnie bardziej przerażający. Bo choć scenariusz można by ciut podrasować (czyt. skrócić żywot postaci Dona), to obraz Fresnadillo jest nadal czystym strzałem adrenaliny. To film, na którym widzowie obgryzają paznokcie albo zasłaniają sobie oczy. To także przerażająco sugestywna metafora toczonego rakiem terroryzmu współczesnego świata, po której długo śnią się koszmarne sny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze