"Cieplarnia", Brian W. Aldiss
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWydawnictwo Solaris z godnym podziwu uporem ściąga do Polski klasykę zagranicznej science fiction, solidnej jak kolej pruska, frapującej intelektualnie i dziś już chyba niemodnej. Tym razem padło na „Cieplarnię” brytyjskiego weterana Briana W. Aldissa i ma rację Marek Oramus, pisząc w posłowiu, że fantastyka w jego wykonaniu jest pierwszorzędna. Nie bawiąc się w klasyfikacje gatunkowe, „Cieplarnia” to świetna literatura, a zaledwie 300 stron daje przestrzeń na oszałamiającą kreację świata, przeprowadzenie wątku przygodowego oraz dogrzebanie się czegoś głębszego.
Aldiss wychodzi od szczególnej koncepcji ewolucji – ta nie jest krzywą wznoszącą, lecz kołem, a wyjście od form prostych, przez znaną nam obecnie złożoność, skończy się powrotem do prostoty: wzrost zawiera również to, co ludzie zwaliby upadkiem, że natura nie tylko musi się rozwinąć, by się „zwinąć”, lecz że musi się ona również zwinąć, by mogła się rozwijać (…) Świat znajduje się obecnie w fazie zwijania. Potem Ziemię szlag trafia, a zarodki życia mkną w kosmos.
Jak „zwijanie” wygląda w praktyce? Akcja „Cieplarni” dzieje się w astronomicznie dalekiej przyszłości – od chwili gdy siedzę i piszę te słowa, minęło pięć miliardów lat. Myślałby kto, że cywilizacja popędziła, że hej, na wakacje możemy skoczyć do galaktyki obok, a człowiek przezwyciężył starość, śmierć i inne paskudztwa. Nic z tego. W przyszłości z człowieka pozostała kilkudziesięciocentymetrowa kruszynka, zagubiona, zaszczuta i przerażona tym, co dzieje się wokoło. Dzieje się zaś sporo, a wszystko dlatego, że Słońce się starzeje, a Ziemia przestała się kręcić – jej jedna strona pogrążona jest w ciemności, a druga tonie w gorącu, bo słońce świeci o wiele mocniej niż kiedyś. To zresztą jego ostatnie chwile, niedługo zamieni się w supernową i z naszej planety pozostanie kupka popiołu.
Wyższa temperatura, niegasnące nigdy słońce to raj dla roślin, które pokrywają niemal całą lądową powierzchnię planety. Pokrywają albo pokrywa, bo w gruncie rzeczy mamy do czynienia z jednym gigantycznym drzewem, konkretnie figowcem, w którego trzewiach bytują drobniejsze istoty. Rośliny zajęły miejsce zwierząt, a część z nich wyewoluowała w formy im podobne – mamy choćby jaszczurki i motyle „żywiące” się słońcem – chodzą, fruwają, są łagodne lub mięsożerne, a niektóre przewyższają człowieka nie tylko inteligencją, ale i świadomością rzeczy minionych.
Aldiss rzuca czytelnika na głęboką wodę, nie wyjaśniając, nie opisując wyczerpująco tych przedziwnych istot, za to bombarduje surrealistycznymi nazwami. Pełno u niego traworserów, wierzbomord, gębokłapów czy glistoglutów (swoją drogą, tłumacz się narobił), a cała ta pstrokata menażeria funkcjonuje w chwiejnej, ale jednak równowadze. Człowiek zaś pozostaje niedopasowany, właściwie przypadkowy. Zredukowany do 35 centymetrów cofnął się do społeczności plemiennej, brutalnej nie dla samej brutalności, lecz ze względu na konieczność przetrwania we wrogim sobie środowisku. Momentami jest ostro – opisy praktyk pogrzebowych czy wątek „duszy”, którą każdy nosi przy sobie, budzą głębokie poczucie niepokoju, zaś symbiotyczny związek głównego bohatera z myślącym grzybem nadaje „Cieplarni” posmak psychodelii. Osobną kwestią są byty postludzkie, które autor wprowadza z upodobaniem – groteskowe, złowrogie lub, jak w przypadku brzunio-brzuchów (tak, jest i coś takiego!), dodają szczyptę humoru, konieczną nawet w najsmutniejszej książce.
Szkoda jedynie, że Aldiss, który w pełni zaufał wyobraźni czytelnika – każąc się domyślać, dookreślać, widzieć wewnętrznym okiem swój fascynujący świat – nie ufa jego inteligencji. Grzyb-mądrala nieustannie wyjaśnia, jak to było kiedyś, czemu działo się tak a tak, co niemile kontrastuje z nieokiełznanym opisem świata „Cieplarni”. Momentami też wizja trzeszczy, widać szwy, ale to nieważne – Aldiss należy od autorów, którzy udowodnili, że fantastyka nie musi być tylko baśnią o laserach. „Cieplarnia” to fascynująca podróż wehikułem wyobraźni, dla którego nie ma żadnych przeszkód, i ekstraklasa literatury współczesnej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze