"Straż Nocna", reż. Timur Bekmambietow
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuWiele mnie w tym filmie urzekło, może dlatego, że jestem rusofilem. Przede wszystkim estetyka, skłaniająca się nieco ku czeskiemu surrealizmowi à la Jan Svenkmajer. Oryginalne animacje wykonano połączonymi siłami wszystkich rosyjskich studiów filmowych. Wykorzystują technikę kolażu, są chropawe, niekiedy celowo siermiężne i uproszczone, ale zawsze niezwykle pomysłowe. Przypomniały mi się wczesne teledyski grupy Tool. Znać, że twórcy mieli niewyczerpane pokłady energii i entuzjazmu.
Nastrojowe fantasy made in Russia. Po nierozstrzygniętej bitwie siły Światła i Ciemności ustaliły podział wpływów na Ziemi. Sprzymierzeńcy Dobra tworzą Straż Nocną i dbają o to, by po zapadnięciu mroku wampiry, wiedźmy i inne szatańskie siły nie mogły czuć się bezkarnie. Za dnia do akcji włączają się patrole sił Zła. Ale pakt pomiędzy wrogimi potęgami jest kruchy. Każde zakłócenie delikatnej równowagi może zaowocować katastrofą…
Straż Nocną nazywano rosyjskim Matriksem. Jak dla mnie jest to bardziej Nieśmiertelny, tyle że z domieszką thrashowego zgrzytu, wódczanej dekadencji i iście rosyjskiej groteski. Bohaterami filmu są obdarzeni nadludzkimi mocami Inni, którzy muszą opowiedzieć się po którejś ze stron odwiecznego konfliktu. Ta walka, choć przedstawiona w nowatorski sposób, jest bardzo archaiczna. To już nie zbuntowane maszyny i wirtualna rzeczywistość, to manichejski Ragnarok.
Drugim bonusem są realia. Wampiry i łowcy wampirów są tutaj zwykłymi ludźmi. Ich praca jest pełna biurokracji, ich świat jest bardzo realny. Ot, swojska wschodnioeuropejska bida. Żaden tam Wywiad z Wampirem czy inne Hollywoodzkie splendory. Poza tym w filmie nie pojawia się nikt o urodzie Brada Pitta czy Toma Cruise'a. Ot, swojskie wschodnio europejskie twarze, nieco przepite i bardzo znużone.
Reżyser podzielił aktorów na dwie grupy. Zwolenników Zła zagrali ci, którzy wyglądają na aktorów, plus Żanna Friske, będąca chyba rosyjskim odpowiednikiem naszej Mandaryny. W rolach obrońców dobra obsadził aktorów sprawiających wrażenie naturszczyków. W rezultacie oddziały Dobra przypominają porządnych, nudnych inżynierów, zaś ekipa Zła to przelansowany showbiznes w nieczystej postaci…
Po trzecie, cała opowieść ma w sobie jakąś surową siłę, a zarazem rosyjską duszę. I nie zawodzi pod względem psychologicznym. Główny bohater, Anton Gorodecki, jest wiarygodny: postępuje logiczne i konsekwentnie walcząc o syna i to wystarczy, byśmy mu uwierzyli. Zdumiewające jest to, jak łatwo człowiekowi (widzowi) przychodzi przyjąć za oczywistość, że świat jest polem bitwy nadludzkich mocy. Najwyraźniej jakieś części ludzkiego mózgu zostały specjalnie spreparowane jedynie po to, byśmy byli w stanie uwierzyć w te odwieczne, archetypiczne fantasy…
I jeszcze coś. Scenariusz oparty jest na niezłych powieściach Siergieja Łukianienki, praktykującego psychiatry. Trzeba przyznać, że doświadczenie zawodowe zaprocentowało.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze