"W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu", Renata Lis
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka traktuje o dwóch najważniejszych sprawach na świecie, o miłości i śmierci. Opis śmierci Bunina zostawiam do samodzielnego przeżywania. Jest co przeżywać. Renata Lis, delikatnie i z ogromną wrażliwością bada strukturę trójkąta pomiędzy Buninem i dwiema kobietami (trójkąt, dodajmy, staje się czworokątem), rozbiera ten skomplikowany układ zbudowany na przywiązaniu, pożądaniu, słabości, ale i uczciwości. Bezradność Bunina, tak wobec kobiet, jak i własnych pragnień jest ujmująca. Za sprawą Renaty Lis z papieru wyłania się człowiek z krwi i kości, genialny ale i słaby, próżny, lecz nie małostkowy, który idzie przez życie chwiejąc się, lecz nigdy nie upada.
Pisarze nikogo już nie obchodzą. Kiedyś było inaczej. Pisarz cieszył się statusem gwiazdy rocka: kobiety do niego lgnęły a możni zapraszali na przyjęcia. Taki Przybyszewski żył jak król. To już się skończyło. Nikt nie czyta książek, zresztą okazało się, że raperzy rymują lepiej i jeszcze poruszają aktualne tematy. Zresztą, powiedzcie dziewczyny – czy któraś z was chciałaby się umówić z pisarzem tylko ze względu na jego zawód?
W tym kontekście zamysł nowej książki Renaty Lis wydaje się karkołomny. „W lodach Prowansji” poświecono osobie Iwana Bunina, rosyjskiego noblisty żyjącego w pierwszej połowie zeszłego wieku. Kogo, do diabła, dziś interesuje Bunin, chciałoby się rzec. A jednak, książka Renaty Lis gwarantuje zajmującą lekturę. Autorkę niewiele obchodzi literatura. Za to bardzo zajmuje ją życie.
Na początku lat czterdziestych Bunin znajdował się na progu starości. Największe sukcesy, łącznie z Nagrodą Nobla miał już za sobą. Kasę od Szwedów zdążył przefukać i żył spokojnie na emigracji w Paryżu, mieszkając pod jednym dachem z żoną, dawną kochanką i jej aktualną dziewczyną. Niestety, wybuchła II wojna światowa, w której Francuzi poradzili sobie tak, jak sobie poradzili. Bunin, przerażony perspektywą życia w cieniu swastyki podjął ryzykowną decyzję. Kupił stare auto, spakował się w trzydzieści waliz, zabrał swoje kobiety i pojechał do Prowansji, przeczekać najgorszy czas.
Już sama wizja staruszka w aucie obciążonym szmelcem oraz kobietami ma wiele uroku. Więcej nawet, domaga się książki. Bunina na wygnaniu czeka tylko bieda, kłótnie i wspominanie minionej chwały. Obrażą go Włosi. Będzie pisał rozebrany do naga, bo tak lubi i już. Ale Renata Lis nie ogranicza się do zmierzchu Bunina. Pisze o dobrych latach, kiedy odbierał Nobla i żył jak król w Sztokholmie, dokarmiając przy okazji zabiedzonych dziennikarzy (jeśli ktoś w hierarchii bytów ludzkich znajduje się niżej od pisarza, to dziennikarz właśnie), o barwnych akolitach twórcy, konfliktach z innymi artystami oraz, oczywiście, o miłości. A także o wielu innych rzeczach, w rodzaju zasuszonej dłoni Jana Chrzciciela wędrującej po Rosji, kolumnach francuskich uciekinierów podążających na południe i ponurej przestrzeni dzisiejszych Niemiec. Samej kwestii imienia Iwan/Jan poświęca osobny rozdział. W gruncie rzeczy nie wiadomo, jak się nazywał ten cały Bunin.
Przede wszystkim jednak, „W lodach Prowansji” traktuje o dwóch najważniejszych sprawach na świecie, o miłości i śmierci. Opis śmierci Bunina zostawiam do samodzielnego przeżywania. Jest co przeżywać. Renata Lis, delikatnie i z ogromną wrażliwością bada strukturę trójkąta pomiędzy Buninem i dwiema kobietami (trójkąt, dodajmy, staje się czworokątem), rozbiera ten skomplikowany układ zbudowany na przywiązaniu, pożądaniu, słabości, ale i uczciwości. Bezradność Bunina, tak wobec kobiet, jak i własnych pragnień jest ujmująca. Za sprawą Renaty Lis z papieru wyłania się człowiek z krwi i kości, genialny ale i słaby, próżny, lecz nie małostkowy, który idzie przez życie chwiejąc się, lecz nigdy nie upada.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze