"Monachium", reż. Steven Spielberg
DOROTA SMELA • dawno temuZdaniem niektórych to najlepszy film w karierze Stevena Spielberga. Według innych - sromotna klęska artystyczna i intelektualna. Ostatecznej oceny każdy musi dokonać sam, dlatego warto wybrać się do kina. Na pewno nie jest to film aż tak bałamutny i nieudany, jak twierdzą jego zacietrzewieni ideologicznie przeciwnicy…
Szpiegowski dramat sumienia. Monachium przedstawia autentyczną akcję komanda Mossadu, dowodzonego przez niedoświadczonego oficera Avnera. Agenci polują na członków grupy terrorystycznej Czarny Wrzesień, odpowiedzialnych za uprowadzenie i śmierć izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium w 1972 roku.
Artystycznie film jest chwilami wręcz wybitny. Reżyser buduje atmosferę mroku, tragizmu i zagrożenia, grając zarówno obrazem, jak i słowem. Większość kadrów spowija mrok, który rozpraszają jedynie intensywnie czerwone kałuże krwi. Już za sam sposób filmowania tej krwi, ukazanie złowieszczej kwintesencji zabijania, operator Janusz Kamiński zasługuje na aplauz. Do tego dochodzi świetne aktorstwo, wyraziste postacie i niezgorsze dialogi. Można wręcz poczuć, jak powietrze gęstnieje od paranoi, podejrzeń i strachu. Nastrój jest duszny, kafkowski. Niekiedy to krzyżowanie się wpływów rozlicznych wywiadów i grup terrorystycznych staje się wręcz absurdalne. Niestety to nie bajka.
Nie obyło się bez wpadek. Najpoważniejszym błędem było przeciągnięcie fabuły; film jest zwyczajnie za długi. Reżyser ma ambicję, by napięcie nie opadło ani na moment, ale wytrzymałość widza ma swoje granice. Drugim mankamentem jest nieodzowny patos. Niektóre sceny – szczególnie finałowe – popadają w niezamierzoną groteskę. Są to jednak pojedyncze niedociągnięcia, a całość konstrukcji jest nader solidna.
Zarzuty wobec Monachium często wynikają z pobudek politycznych. Film krytykują zgodnym chórem Palestyńczycy, Żydzi i konserwatywni Amerykanie. Zarzucają Monachium mijanie się z prawdą — scenariusz oparty jest na książce sensacyjnej o niepotwierdzonej wiarygodności. Jednak największą furię wywołało bezstronne i pacyfistyczne przesłanie. Uznano je za moralne zrównanie egzekucji na terrorystach ze zbrodniami terrorystów. Nie spodobały się również czytelne aluzje do obecnych praktyk rządu USA, toczącego krwawe wojny i torturującego ludzi również w imię „wyższych” celów.
Właśnie ten kłopotliwy relatywizm, zrównanie kata i ofiary, stanowi o sile filmu. Taki był zamysł Spielberga, który skupił się na pokazaniu złowieszczych konsekwencji każdej przemocy — błędnego koła zbrodni, zemsty i kolejnych zbrodni. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
Szczególnie wymowna jest scena, w której sceptyczny współpracownik Avnera cytuje fragment Biblii. O tym, jak dobry Bóg i jego owieczki cieszą się z zatopienia tysięcy Egipcjan w Morzu Czerwonym. Wywiedziona ze Starego Testamentu etyka słusznej wojny, wciąż obowiązująca w cywilizacji zachodniej, podejrzanie przypomina logikę Kalego. Z Bogiem. Zabij wrogów. Grunt, żeby krowa była nasza…
Żaden rzetelny film o terroryzmie nie powinien uciekać przed arcytrudnym pytaniem: czy jakakolwiek przemoc jest dopuszczalna? Czy cokolwiek rozstrzygnie? Co różni oficjalny terroryzm państwa – np. Rosji i USA – od terroryzmu Palestyńczyków, Czeczenów albo Polaków podczas II wojny światowej?
Monachium, nie udziela odpowiedzi na te pytania. To nie aż tak ciężki kaliber kina. Ale przynajmniej przypomina o bardzo ważnej i bardzo przykrej rzeczy. Nawet jeżeli ludzie m u s z ą toczyć wojny i wyrzynać się nawzajem, to żadne szlachetne argumenty nie umniejszą ich win.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze