„Wzgórze Wisielców”, Piotr Prokopiak
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuHorror. Akcja powieści – oniryczna, skoncentrowana wokół starej legendy i jak najbardziej współczesnej fali samozapłonów – rozgrywa się na polskiej prowincji, co samo w sobie zdaje się być wartością. Autor dba o oddanie małomiasteczkowego kolorytu. Ujęcie fantastyczności również jest ciekawe. Powieść zrodzona z głębokiego egzystencjalnego doświadczenia.
Mam kłopot ze Wzgórzem wisielców Piotra Prokopiaka. Chciałbym życzliwie ocenić tę książkę, w czym przeszkadza mi sam Piotr Prokopiak.
Wzgórze wisielców jest horrorem. Ten gatunek literacki, szczególnie miły mojemu sercu, opornie przyjmuje się w Polsce. Autorzy, którzy mogli go uwznioślić – Miłoszewski, Małecki, Grzędowicz – odpłynęli ku innym tematom i trudno ich za to winić. Polski horror wciąż szarpie się pomiędzy bezmyślnym powtarzaniem zachodnich wzorców i bezradną ucieczką w satyrę obyczajową. Piotr Prokopiak próbuje napisać coś właściwego tylko sobie, nie odgapia od Stephena Kinga i Grahama Mastertona.
Akcja powieści – oniryczna, skoncentrowana wokół starej legendy i jak najbardziej współczesnej fali samozapłonów – rozgrywa się na polskiej prowincji, co samo w sobie zdaje się być wartością. Polscy pisarze są organicznie wielkomiejscy, pisują w kółko Macieju o tych Warszawach, Wrocławiach i Nowych Jorkach. Stefan Darda, również kojarzony z horrorem, eksploruje wieś i leśne uroczyska. Na tym tle Piotr Prokopiak ze swoim Szczecinkiem wypada całkiem oryginalnie, zwłaszcza, że dba o oddanie małomiasteczkowego kolorytu. Są tu mordownie, lokalne zespoły ogniskujące niewielką, lecz wierną publiczność, a także „lepszy świat” reprezentowany przez galerię handlową, gdzie narrator piastuje funkcję stróża.
Ujęcie fantastyczności również jest ciekawe. Epidemia samozapłonów, której ofiarami padają, liczeni w tysiącach, mieszkańcy Szczecinka, siłą rzeczy, jest sprawą publiczną. Oto w Polsce XXI wieku, kraju racjonalnym, nowoczesnym i unijnym pojawia się Niewytłumaczalne i zaprowadza własny porządek. Władze i Kościoły okazują się bezradne wobec tej bezlitosnej siły.
Mam również przekonanie, że Wzgórze wisielców jest powieścią zrodzoną z głębokiego egzystencjalnego doświadczenia. Po prostu, autor przecierpiał swoje, a następnie chwycił za pióro. Innymi słowy, w tej krótkiej książeczce, wbrew duchom, demonom i samozapłonom, drzemie coś autentycznego.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie polszczyzna autora. Dawno nie czytałem tak źle napisanej książki. Horror – jak każda odmiana literatury popularnej – nie wymaga zbyt wiele. Wystarczy odrobina Kingowskiego storytellingu, pozwalająca płynąć opowieści. Tymczasem Piotr Prokopiak nurza się w okropnych manieryzmach. Tu cisza wypływa lepką plazmą z niższych poziomów budynków i oplata sprzęty tysiącem nibynóżek. Jakiś facet rwany od środka przez monstrualne szpony, sam przemienił się w koszmarnego maszkarona a kawałek dalej przy wtórze przeraźliwego skrzeku brutalni agresorzy rozwarli nienaturalnie wielkie otwory gębowe tak, że opuszczone żuchwy sięgały pasa. Obrazu klęski dopełniają przemyślenia narratora, biadolącego na kapitalizm, konsumpcjonizm i inne dziadostwo.
Żadna książka nie powstaje w próżni. Średnio rozgarnięty redaktor powinien wyłapać powyższe kwiatki i zaproponować zmiany. Tak się nie stało. Wzgórze wisielców jest tylko kolejnym, polskim horrorkiem, który niczego nie zmieni. Mogło być czymś więcej. Szkoda.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze