"Wiatr buszujący w jęczmieniu", reż. Ken Loach
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuDla polskiego widza ten film może być o tyle ciekawy, że przybliża historię Zielonej Wyspy. A jest to historia zaskakująco podobna do naszej, bliska losom wszystkich narodów, które miały pecha sąsiadować z zaborczym imperium. Kraj już od XII wieku był podbijany i kolonizowany przez Anglików, czego reperkusje ciągną się po dziś dzień.
Dramat historyczny, zdobywca tegorocznej Złotej Palmy w Cannes. Akcja filmu toczy się w okupowanej przez Brytyjczyków Irlandii w latach 1920–1921. Trwają brutalne represje i zastraszanie ludności, zdesperowani Irlandczycy po raz kolejny chwytają za broń. Dwóch braci przyłącza się do powstania. Młodszy (Cillian Murphy) zamierzał zostać lekarzem w Londynie, ale zmienił zdanie, gdy przyjrzał się Brytyjczykom w akcji. Starszy jest urodzonym żołnierzem. Wkrótce okaże się, że dzieli ich wizja przyszłości kraju. Ich rosnący antagonizm można porównać do różnic między ludźmi AK i polskimi komunistami, tyle że w tym wypadku to komuniści zostali w lesie. Bohaterowie staną przed trudnym wyborem: czy ważniejsze więzi rodzinne, czy wierność własnym przekonaniom?
Ken Loach to reżyser rozpolitykowany, który nie ukrywa swych ideologicznych fascynacji. Podobnie jak w swoim głośnym filmie Ziemia i wolność, próbuje pokazać dramat ludzi uwikłanych w Historię. Reżyser nie traktuje wątków historycznych i ideologicznych jako pretekstu dla sensacyjnej fabuły. Wręcz przeciwnie, czystej akcji jest w tym filmie niewiele, a sceny batalistyczne są monotonne i pełne mozołu. Za to polityczne dyskusje ciągną się bez końca, wystawiając cierpliwość widza na ciężką próbę.
Właściwie cała historia Eire to ciąg nieustannych powstań, represji, wywłaszczeń, głodu i kolejnych fal emigracji. Irlandczycy stracili ziemie i własny celtycki język, z powodu polityki Anglików zginęły miliony ludzi. Nie stracili jednak ducha walki.
Oglądałem ten film z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony reżyser wspaniale oddaje odległe realia, a przy tym pokazuje na ich tle dylematy żywych, pełnokrwistych postaci. Mocną stroną Wiatru buszującego w jęczmieniu jest psychologia i motywacja postaci, oddana za pomocą znakomitego aktorstwa. Film jest pięknie filmowany, tonie w deszczowej zieleni i w pełni wykorzystuje plenerowy potencjał Irlandii. Nie ma w nim anachronizmów, zbędnego patosu i patriotycznego zadęcia.
Niestety chwilami ogląda się go ciężko. Bohaterowie długo i zajadle rozprawiają o polityce, wygłaszają socjalistyczne tyrady, powołują się na polityków z epoki itd. Film Kena Loacha jest całkowitym przeciwieństwem uproszczonych, ale za to bardzo rozrywkowych i "grywalnych", że użyję terminologii rodem z opisów gier komputerowych, produkcji typu Dziewiąta Kompania. Przy tych odległych od prawdy i namysłu filmach widz może przynajmniej bez zbędnych wątpliwości "wczuć się" w krwawą jatkę i fajnie zabawić się w wojnę. Wiatr buszujący w jęczmieniu jest realistyczny, refleksyjny i trudny w odbiorze, wymaga od widza wysiłku. Mimo to z pewnością warto ten film obejrzeć, by dowiedzieć się czegoś o kraju, który tak się nam ostatnio spolonizował…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze