„Skóra, w której żyję”, Pedro Almodovar
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZaskakujący zwrot w karierze Almodovara. Znów królują zbrodnia, gwałt, patologiczna seksualność, przemoc. Film jawi się jednym z najmroczniejszych w dorobku reżysera. To jednocześnie thriller, kryminał, melodramat, horror, opera mydlana. Piękne zdjęcia luksusowych, wysmakowanych rezydencji. Fenomenalnie grają dosłownie wszyscy aktorzy. Almodovar zaserwował perfekcyjną konstrukcję „do podziwiania”.
Zaskakujący zwrot w karierze Almodovara. W ostatnich latach nagminnie (i słusznie) pisano, że hiszpański mistrz złagodniał. Dojrzał, przestawił się na kameralne opowieści o ludzkich uczuciach. Dawne zamiłowanie do perwersji zarzucił, czy ukrył na drugim planie opowiadanych historii. Nic bardziej mylnego. Ekranizując Tarantulę Jonqueta Almodovar zaszalał, niczym za młodych lat. Znów królują tu zbrodnia, gwałt, patologiczna seksualność, przemoc itd. Dojrzałość czuć przede wszystkim w narracji: 62. letni reżyser najbardziej drastyczne fakty chętnie umieszcza w sferze sugestii, nie ukazuje ich wprost. Ale i tak Skóra, w której żyję jawi się jednym z najmroczniejszych filmów w dorobku Hiszpana.
Almodovar od pierwszych scen mnoży tajemnice. Poznajemy słynnego chirurga plastycznego, Roberta Ledgarda (Antonio Banderas). Ledgard od lat (raz po raz lekceważąc etykę lekarską) prowadzi badania nad stworzeniem sztucznej skóry. Czułej na dotyk, ale odpornej na temperaturę, urazy mechaniczne itd. Z czasem dowiadujemy się, że kilkanaście lat temu spłonęła w wypadku jego ukochana żona. Ledgard więzi w luksusowo urządzonej piwnicy Verę (Elena Anaya): piękną kobietę, której ciało skrywa kombinezon. Zaprezentowane na kongresie naukowym wyniki eksperymentów wywołują skandal; chirurg dostaje zakaz kontynuowania badań. Jednocześnie ktoś włamuje się do jego posiadłości.
I w ten właśnie sposób Almodovar zaczyna przewrotną grę z widzem. Bo tym razem słynny Hiszpan z jednej strony postawił na mistrzostwo formy, chirurgiczną precyzję w kreśleniu detali, mnożenie kolejnych aspektów ukazywanych zdarzeń, wzbogacanie ich o treści wnoszone przez kolejne retrospekcje itd. Z drugiej: wszystko to jest jedynie pretekstem dla owej gry. Gry w pytania i odpowiedzi, w mnożenie kolejnych zagadek. Są w Skórze momenty prowokujące, by oskarżyć reżysera o efekciarstwo, epatowanie ewidentną patologią czy nadmiarem nieszczęść, jakie zsyła na swoich bohaterów. Ale każdy element z czasem okazuje się istotny, każdy w końcu objaśnia jedną z zaserwowanych na wstępie tajemnic. Gra się w tę grę z Almodovarem naprawdę wyśmienicie. Towarzyszy jej (zaskakująco spójny) mariaż wielu gatunków. Thriller, kryminał, melodramat, horror, opera mydlana: w twórczości Hiszpana mieszały się ze sobą już wielokrotnie. Ale nigdy dotąd w sposób tak mocno podporządkowany wymogom fabuły. Podobnie jak w poprzednich filmach Almodovar stawia na piękno kadru. Niegdysiejsze meliny coraz chętniej zamienia na luksusowe, wysmakowane rezydencje. Tym razem kapitalnie sfotografowane przez Jose Alcaine (Volver, Kobiety na skraju załamania nerwowego). Jak zwykle fenomenalnie grają dosłownie wszyscy aktorzy. Ogląda się to naprawdę świetnie.
Pewne wątpliwości budzi jedynie chłodny ton opowieści. Bo kiedy Almodovar za młodu szokował dosłownie wszystkich, operował wtedy przekorną, punkową energią. Kąsał, obnażał treści wstydliwe, zadawał niewygodne pytania. Tym razem czasem wydaje się, że serwuje perfekcyjną konstrukcję „do podziwiania”. Fabularnie ten zarzut obala kapitalny i absolutnie zaskakujący finał: koniec końców Skóra okazuje się bezwzględnie spójna. Pozostaje pytanie: co z tego może wynieść widz? Bo dla recenzenta jest tu wymarzona wręcz otchłań znaczeń i kontekstów: poczynając od kulturowych (odżywa mit Pigmaliona, historia Frankensteina, fantazje de Sade’a) kończąc na społecznych (np. modne rozważania o granicach tożsamości płciowej). Pomimo tego ostateczne rozwiązanie zagadki dla wielu widzów może zahaczać o nazbyt patologiczne rejony, by można było np. wyciągać z niego wnioski. Z drugiej strony: dawne szaleństwa Almodovara zdążyły nam się już opatrzyć, kiedyś stawiano im podobne zarzuty. Ważne, że Hiszpan omija wygodne tory autoplagiatu, wciąż eksperymentuje, z pewnością wciąż zaskakuje. I kapitalnie opowiada: bo nie ma tu pseudo-artystowskich rozważań dla wybranych. Skóra to przede wszystkim thriller, w którym chcemy znać rozwiązanie zagadki. I dlatego, powtórzę: bez obaw. Ogląda się to świetnie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze