„Delikatność”, David Foenkinos, Stephane Foenkinos
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFrancuski pisarz przenosi na ekran bestsellerową powieść własnego autorstwa. Pomaga mu w tym brat (scenarzysta i spec od castingów, Stephane Foenkinos) i odtwarzająca główną rolę Audrey Tautou (słynna Amelia). Cała trójka serwuje film bez wątpienia urokliwy, sympatyczny. To kino dla niepoprawnych romantyczek, uczciwa porcja ekranowego ciepła.
Francuski pisarz przenosi na ekran bestsellerową powieść własnego autorstwa. Pomaga mu w tym brat (scenarzysta i spec od castingów, Stephane Foenkinos) i odtwarzająca główną rolę Audrey Tautou (słynna Amelia). Cała trójka serwuje film bez wątpienia urokliwy, ale… ale może po kolei.
Początek przypomina stereotypową bajkę o miłości. Ona piękna, on przystojny. Poznają się, zakochują. Wpierw obserwujemy ich pierwsze, romantyczne uniesienia; później stabilizację, która nie przynosi rozczarowania. Szczęście kończy się nagle: Francois (Pio Marmai) ginie w wypadku samochodowym. Nathalie (Audrey Tautou) nie potrafi pogodzić się ze stratą ukochanego. Odcina się od świata, odrzuca awanse licznych adoratorów, poświęca jedynie pracy. Niedługo później dostaje awans: odtąd będzie szefową niezależnego działu. Trzy lata później jednym z jej podwładnych zostaje łysiejący, ubrany w ciuchy po dziadku, nieśmiały brzydal Markus (Francois Damiens).
Bracia Foenkinos opierają swój film na kontrastach. Z początku dostajemy typowe kino romantyczne. Słodkie i ładne, ale też do bólu sztampowe. Chwilę później tragedia wyznacza gwałtowny zwrot: Delikatność staje się filmem psychologicznym. Analizującym cierpienie bohaterki, mówiącym o żałobie, trudnej (i długiej) drodze powrotu do normalności. Także na tym etapie Foenkinosowie próbują zachować z lekka bajkowy charakter. By po chwili, wraz z pojawieniem się Markusa, sięgnąć po akcenty komediowe. Całość nadmiernie i niekoniecznie słusznie (to od dłuższego czasu choroba francuskiego kina o miłości) cytuje Jeunet’owską Amelię. Ale i tak poszczególne elementy okazują się udane.
Problem pojawia się, kiedy Foenkinosowie próbują łączyć je w jedną całość. Bajkowa umowność odbiera siłę wątkom dramatycznym. Humor serwowany jest oszczędnie, ale i tak do reszty zabija wiarygodność zachowań bohaterów. Spójność ma nadawać tytułowa delikatność. Z początku działa to wyśmienicie: zdruzgotana Nathalie potrzebuje czasu i zrozumienia. Ucieka przed światem, boi się otwarcie adorujących ją mężczyzn. Stojący z boku Markus powoli przywraca jej poczucie bezpieczeństwa itd. Tyle, że Foenkinosowie z ową delikatnością zwyczajnie przeszarżowali. Przenika ona każdy kadr, każe unikać gwałtownych zwrotów akcji, odziera rodzące się uczucie z jakiejkolwiek chemii. Z początku jest to subtelne, poetyckie, ale z czasem staje się nużące, pozbawione nerwu, dramaturgii. Pojawia się typowo telewizyjna maniera. W dodatku fajnie, że twórcy nie poszli na łatwiznę oddając rolę Markusa typowemu przystojniakowi. Tyle, że fizyczna nieatrakcyjność (by nie rzec szpetota) Damiensa w zestawieniu z wciąż zjawiskową urodą Tautou… zabieg sensowny, ale zwyczajnie przesadzony. Uwierzyć w tę miłość naprawdę nie jest łatwo.
W efekcie mamy sympatyczny, ale jednak film straconej szansy. Kino dla niepoprawnych romantyczek, uczciwa porcja ekranowego ciepła. I niestety nic więcej. A potencjał na owe „więcej” był.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze