"Życie jest cudem", reż. Emir Kusturica
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuNajważniejszą zaletą filmu jest jednak coś innego - zniewalająca i pięknie opowiedziana historia. Dobra zabawa to towar wielce deficytowy. Mało jej zwłaszcza w tzw. kinie ambitnym, które najchętniej osuwa się we wściekłą perwersję, emocjonalny szantaż, albo widowiskowe pogrywanie konwencją. W tym sensie Życie jest cudem to prawdziwy „back to the roots”. Końska dawka humoru i pozytywnej energii na polską zimę (czy jak tę pluchę zwał).
Znany reżyser Emir Kusturica powraca do tematu wojny w byłej Jugosławii. W głośnym filmie Underground, nagrodzonym Złotą Palmą na festiwalu w Cannes, przedstawił metaforę społeczeństwa, uśpionego i przez pół wieku okłamywanego przez zdemoralizowanych przywódców. Tym razem optyka reżysera jest zgoła inna i dotyczy losów jednostkowych. W samym środku wojny umieścił on bajkową historię miłości ponad podziałami, która stała się udziałem serbskiego inżyniera Luki i muzułmańskiej pielęgniarki Sabahy.
Życie jest cudem to jego kolejna, po filmie Czarny kot, biały kot, próba wykreowania bałkańskiego neverlandu, roztańczonej słowiańskiej sielanki. Świata, gdzie wszystko jest możliwe. Opowieść pełna jest nadziei i afirmacji życia. Co za tym idzie, bardziej ludzka. Przesłanie, głoszące, że ludzi może ocalić miłość, nie jest może specjalnie odkrywcze, ale, podobnie jak ustrój demokratyczny, najlepsze z możliwych. Nikt nie wynalazł dotąd lepszego rozwiązania.
Film Kusturicy zawiera wszystko to, za co można tego reżysera uwielbiać, albo nie znosić. Jest to baśń pełna skocznej cygańskiej muzyki grupy No Smoking Orchestra, radosnego szaleństwa, dobrodusznej groteski oraz nieustannej zabawy z życiem. Powiastka nierealistyczna i uroczo staroświecka wizualnie, ze zwierzętami rodem z jarmarku, m.in. oślicą, która usiłuje odebrać sobie życie z miłości. Film ma w sobie coś z karnawału, podczas którego ludzie i zwierzęta zamieniają się rolami, a codzienne reguły gry zostają czasowo zawieszone.
Akcja toczy się w Bośni, w czasie rozpadu Jugosławii i wojny domowej. Ale nie odnajdzie się w tym filmie prawie nic z „gazetowego” komentarza, nic z surowego reportażu. Wręcz przeciwnie, reżyser nie ukrywa nieufnej niechęci do obrazu wojny, jaki pojawiał się w mediach całego świata. Nie szczędzi też kpin pod adresem zachodnich komentatorów, którzy całkowicie mijają się z prawdą, pomijając wydarzenia niezgodne z „oficjalną” wizją.
Kiedy inżynier Luka natrafia na transmisję CNN-u, pełną zwyczajowego żargonu, zdesperowany strzela do telewizora ze strzelby. Na sam dźwięk słów takich jak „walka o niepodległość”, “ludobójstwo”, czy „czystki etniczne”, bohaterowie czkają. Reżyser zdaje się mówić, że czasami nawet baśń bliższa jest prawdy niż racjonalna ocena ignorantów.
Najważniejszą zaletą filmu jest jednak coś innego — zniewalająca i pięknie opowiedziana historia. Dobra zabawa to towar wielce deficytowy. Mało jej zwłaszcza w tzw. kinie ambitnym, które najchętniej osuwa się we wściekłą perwersję, emocjonalny szantaż, albo widowiskowe pogrywanie konwencją. W tym sensie Życie jest cudem to prawdziwy „back to the roots”. Końska dawka humoru i pozytywnej energii na polską zimę (czy jak tę pluchę zwał).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze