„Urodziłem się pewnego błękitnego dnia”, Daniel Tammet
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTammet cierpi na zespół Aspergera, łagodną formę autyzmu. Jest też sawantem – liczby mają dla niego kształty i kolory. Posługuje się precyzyjnym językiem. Pisze oszczędnie, jakby każde słowo wyciskał z siebie z ogromnym wysiłkiem, uzyskując przy tym zaskakującą klarowność. Nic nie jest zbędne, wszystko zaś suche. Poczucie wyobcowania, rosnące w trakcie lektury przydaje tym wspomnieniom dodatkowego znaczenia. Czytelnik może poczuć się tak jak autor czuje się wobec świata, co jest niecodziennym doświadczeniem.
Daniel Tammet zdobył sławę recytując liczbę Pi z jakiejś dobroczynnej okazji. Konkretnie, wymienił bezbłędnie jej 22514 pierwsze cyfry, bijąc rekord Europy w tym niełatwym przecież zadaniu. Zapytany o sens takiego wysiłku odpowiada, że Pi na tle innych liczb onieśmiela pięknem, wywołując doznania, które innym towarzyszą podczas kontemplowania Mony Lisy czy symfonii Mozarta. Prócz tego, Tammet zna jedenaście języków, bezbłędnie umie mnożyć wielkie liczby, a gdybym podał mu datę moich urodzin, w mig obrachowałby, jaki to był dzień tygodnia. W życiu nie ma nic za darmo, więc i te szczególne zdolności muszą być czymś okupione. Tammet cierpi na zespół Aspergera, łagodną formę autyzmu. Jest też sawantem – liczby mają dla niego kształty i kolory. Nieco przypomina w tym względzie postać, którą w filmie Rain man kreował Dustin Hoffman. Spotkał się zresztą z pierwowzorem.
Gdyby Urodziłem się pewnego błękitnego dnia streścić wyszłoby, że Tammet ma najnudniejsze życie pod słońcem. W dzieciństwie nie rozrabiał, tylko siedział z nosem w książce. Nawet koledzy z klasy nie bardzo mu dokuczali, jakby rozumiejąc, że do jego świata nie sposób się dostać. Nie szalał za młodu, pracuje przez Internet i nie lubi wychodzić z domu, który dzieli z partnerem, tym samym od zawsze. Powtarzalność jest dla Tammeta wartością, co bez przerwy powtarza. Niemniej, od jego wspomnień trudno się oderwać, właśnie ze względu na ich prostotę. Jakby spojrzeć na wszystko, co znamy, zupełnie innymi oczyma.
Jest to świadectwo człowieka, którego fascynuje wszystko to, co inni uznają za nużące. Tammet woli przebywać sam ze sobą i unika tłumów (występy publiczne lub jazda tramwajem są dla niego bardzo kłopotliwe). Z historii najciekawsze wydają się mu daty i trudno czasem uciec od wrażenia, że najchętniej zagrzebałby się w ziemiance i jej nie opuszczał. Być może całe to pisanie wspomnień pełniło w jego przypadku funkcję porządkującą. Mógł wreszcie ustalić, co na czym stoi, poznać sensy jasne dla innych od początku. Najciekawiej, nawet fascynująco wypada uczenie się emocji i siebie samego. Tammet długo nie miał pojęcia, co z nim się dzieje. Wiedział, że się różni, lecz nie umiał stwierdzić, w czym i dlaczego, nikt mu tego nie wyjaśni – buduje więc swoje poczucie tożsamości niesłychanie powoli, ale i z zaskakującym spokojem. Podobnie z emocjami. Wychowany w licznej rodzinie sprawia wrażenie obojętnego kamienia, w wartkim, pełnym życia strumieniu. Dzieci zazwyczaj nie muszą wiedzieć, że kochają rodziców i swoje rodzeństwo. Po prostu, kochają. Tammet najpierw musi zrozumieć, że kocha, wyjaśnić to sobie i dopiero wtedy zrozumie, co dzieje się w jego wnętrzu.
Nie chcę myśleć, ile Tammeta – który ma nieliche kłopoty z budowaniem łańcuchów przyczynowo skutkowych – kosztowało napisanie tej cienkiej książki. Podejrzewam, że się namęczył bardziej niż Stephen King nad jednym ze swych opasłych tomów. Dawno też nie spotkałem się z tak precyzyjnym językiem. Tammet pisze oszczędnie, jakby każde słowo wyciskał z siebie z ogromnym wysiłkiem, uzyskując przy tym zaskakującą klarowność. Nic nie jest zbędne, wszystko zaś suche. Zdania przypominają preparaty. Poczucie wyobcowania, rosnące w trakcie lektury przydaje tym wspomnieniom dodatkowego znaczenia. Czytelnik może poczuć się względem nich tak, jak autor czuje się wobec świata, co jest, trzeba przyznać, niecodziennym doświadczeniem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze