„Między miejscami”, Rory Stewart
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTym, co wyróżnia książkę Rory'ego Stewarta z szeregu innych przykładów literatury podróżniczo – włóczęgowskiej, jest poczucie humoru. Szydzić z zacofania jest bardzo łatwo, ale Steward nigdy nie przekracza granicy wyznaczanej przez dobry smak i szacunek do drugiego człowieka. Przypuszczam nawet, że właśnie poczucie humoru sprawiło, że powrócił cały ze swojej wędrówki.
W pierwszej połowie XVI wieku cesarz Mongołów, Babur przewędrował pieszo teren dzisiejszego Afganistanu, od Heratu do Kabulu. Zmarł ukończywszy tę wędrówkę, poniekąd na własne życzenie. Poprosił Allaha by ten zabrał go, oszczędziwszy ciężko chorego syna. Pięćset lat później śladami Babura wyruszył Rory Stewart ze Szkocji. Nie sądzę, by przejawiał inne upodobania wielkiego Mongoła (zamiłowania do opiumowych orgii, okrucieństwo wobec pokonanych wrogów), ponadto ukończył wędrówkę, żyje i ma się dobrze. „Między miejscami” jest ni mniej ni więcej, zapisem spaceru od Heratu do Kabulu.
Istotnie, ten facet po prostu lezie przed siebie. Noce spędza w napotkanych wioskach, doświadczając blasków i cieni słynnej muzułmańskiej gościnności. Niekiedy towarzyszy mu eskorta wojskowa, czasem jakiś miejscowy chłopak pokaże drogę wśród śniegu, najczęściej jednak musi iść samotnie, mając psa za jedyne towarzystwo. Obrywa po gębie. Dostaje imponującej biegunki. Idzie. Wlecze się. Człapie. I bez przerwy odmawia ludziom, którzy oferują mu podwózkę. Przez całą książkę usiłowałem zrozumieć, dlaczego to robi i dalej nie wiem. Pociesza mnie jedynie fakt, że sam Rory Stewart pozbawiony jest tej wiedzy. Jest to doświadczenie z rodzaju pozarozumowych, nie wyjaśnialne niemniej piękne i potrzebne.
Wędrówka odbywa się zimą 2002 roku. Amerykańska interwencja wyzwoliła kraj spod władzy talibów (ci wciąż cieszą się sympatią wielu miejscowych, ponoć za ich rządów było bezpieczniej), lecz wprowadzanie nowego, lepszego porządku idzie raczej marnie. W większych miastach rządzą osadzeni watażkowie, środkową częścią kraju nie włada tak naprawdę nikt. Decydują ojcowie co większych rodzin, facet który akurat dorwał się do broni, lub zgoła nikt. Nie ma administracji, służb porządkowych, nawet prądu. Jedynym ośrodkiem kultury jest meczet, jeśli akurat nie został spalony. Mieszkańcy wiosek własnoręcznie odkopali starożytne miasta, rozkradając co tylko się dało. Można odnieść wrażenie, że te partie Afganistaniu nie zmieniły się od czasu wędrówki Babura.
Tym, co wyróżnia książkę Rory'ego Stewarta z szeregu innych przykładów literatury podróżniczo – włóczęgowskiej, jest poczucie humoru. Bawi go ortodoksyjny muzułmanin, który nauczył się Koranu na pamięć, w oryginale, choć nie rozumie po Arabsku, oraz mieszkańcy zabitej dechami wsi, zasłuchani w przemowie Billa Gatesa na temat przeglądarek sieciowych i systemu Windows. Żaden z tych ludzi nie zetknął się z komputerem. Szydzić z zacofania jest bardzo łatwo, ale Steward nigdy nie przekracza granicy wyznaczanej przez dobry smak i szacunek do drugiego człowieka. Przypuszczam nawet, że właśnie poczucie humoru sprawiło, że powrócił cały ze swojej wędrówki.
Dziś Rory Stewart mieszka w Afganistanie, szczęśliwie ożeniony z tamtejszą kobietą. Prowadzi fundację na rzecz tego nieszczęśliwego kraju i chyba mu się wiedzie. Kto powiedział, że podróże nie zmieniają podróżnika?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze