Pierwsze rozczarowanie przychodzi natychmiast - nie jest to niestety ekranizacja klasycznej prozy Juliusza Verne'a. A że rozczarowań w Podróży do wnętrza Ziemi jest więcej, wypada na wstępie powiedzieć - to film skierowany przede wszystkim (o ile nie wyłącznie) do najmłodszego widza. I do fanów trójwymiarowych projekcji 3D.
Profesor Trevor Anderson (Fraser) ma w środowisku naukowym opinię wariata i oszołoma - poznajemy go w chwili utraty kolejnych dotacji na badania. Podobną renomą cieszył się zaginiony w niewyjaśnionych okolicznościach brat Trevora - vernianin (tzn. naukowiec traktujący spuściznę Verne'a w sposób dosłowny) Max. Nadchodzą wakacje, Trevor przez kilka dni ma opiekować się Seanem (Hutcherson), synem Maxa. Z początku obaj są niezadowoleni - prof. Anderson dzielnie, ale i nieudolnie próbuje rekompensować chłopcu stratę ojca, zbuntowany Sean najzwyczajniej się nudzi. Wszystko się zmienia, kiedy odnajdują w kufrze Seana odziedziczonym po Maxie zaczytany i pokryty setkami notatek egzemplarz Podróży do wnętrza Ziemi. Z zapisków jasno wynika - Max nie tylko odnalazł opisaną przez Verne'a drogę do podziemnego świata, ale i podążył śladem swego odkrycia. Dla Trevora przygoda jest chlebem powszednim, Sean ma ją w genach - bez chwili zastanowienia wyruszają do Islandii. Tam w towarzystwie pięknej przewodniczki Hannah (Briem) wkraczają w podziemne otchłanie. Dalej wszystko idzie już śladami Verne'a - w szalonym pędzie poprzez kratery, przepaści bez dna, opuszczone szyby bohaterowie napotkają prehistoryczne dinozaury, gigantyczne latające piranie, mięsożerne rośliny, ogniste ptaki itd.
A mimo tego uczciwość nakazuje przyznać - ogląda się tę bzdurę bezboleśnie. Głównie za sprawą dwóch czynników.
Po pierwsze Podróż do wnętrza Ziemi wskrzesza ducha klasycznego kina familijnego. Takiego, które TVP od zawsze namiętnie emituje w weekendowe (a zwłaszcza świąteczne) przedpołudnia. Czyli obrazów, które dają rodzicom chwilę wytchnienia - można swoją pociechę posadzić przed telewizorem bez obaw, że wystraszona przybiegnie z płaczem lub że zaserwowane zostaną jej treści tylko i wyłącznie dla dorosłych oczu i uszu. Bolesna poprawność tego filmu przywodzi na myśl fabularne produkcje Disneya sprzed dwudziestu lat. I chociaż daleko tu do klasy produkcji takich jak Goonies czy Wyspa skarbów duch jest ten sam. Trzeba przyznać, że to wielka rzadkość w kinie ostatnich lat. Taki właśnie ciepły, nieszkodliwy, familijny klimat widziałem ostatnio jedynie w Pana Magorium Cudowne Emporium. I chociaż porównywanie obu produkcji zakrawa na absurd (Magorium jest w przeciwieństwie do Podróży obrazem perfekcyjnie zagranym i zrealizowanym), film Erica Breviga uwodzi właśnie nostalgiczną podróżą w czasy, kiedy filmy dla najmłodszych nie musiały (a nawet nie mogły) epatować przemocą, okrucieństwem, seksualnością itd.
A drugi aspekt? Wzmiankowane już w tytule 3D. Rzeczywiście robi ogromne wrażenie. Szczerze mówiąc cała reszta wydaje się tutaj tylko naprędce skleconą oprawą i pretekstem dla owego 3D. Jest na co popatrzeć - bohaterowie spadają w otchłań bez dna, a widzowie razem z nimi. Z ekranu wyskakują latające ryby, wybiegają dinozaury, wylewa się woda, wylatują odłamki skalne itd. Czy prezentacja tej techniki w obrębie fabuły usprawiedliwia mierność samego filmu? Z pewnością nie. Ale też nie ma powodu kłamać. A prawda jest taka, że pośród nieustannie wylatujących z ekranu stworzeń i przedmiotów bawiłem się świetnie.
I tyle. Naprawdę efektowna prezentacja tego, co może dziś trójwymiarowa animacja. I nieszkodliwy, chwilami sympatyczny film dla najmłodszych. Reszcie zdecydowanie odradzam. Zwłaszcza wielbicielom kina przygodowego (do których sam się zresztą zaliczam). Nie uświadczycie tutaj poziomu Indiany Jonesa czy chociaż Mumii. Macie dzieci, interesuje was 3D - idźcie. Ale jeżeli nie macie na głowie pociech, jeżeli nie jesteście fanatykami siedzenia w kinie w wywołujących permanentne złudzenie optyczne okularach - omijajcie szerokim łukiem.