"Klub Wielbłądów", David Baldacci
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSą dwie możliwości interpretacji: albo Baldacci żeruje na traumie po 11 września 2001 roku, albo rzetelnie opisuje jej rezultaty. Pewnie jedno i drugie. „Klub Wielbłądów” nie zawiedzie czytelników pozyskanych „Władzą absolutną”, a może nawet zdobędzie nowych. Ci, którzy lubią autora albo profil serii sensacyjnej Albatrosa, będą usatysfakcjonowani.
Jeśli wierzyć jednemu z bohaterów – lub Internetowi – prawdziwy Klub Wielbłądów działał w Ameryce w latach 20. Członkowie trącali się szklankami whisky, ślubując walkę z prohibicją aż do ostatniej kropli cennego alkoholu. Czasy się zmieniły, zagrożeń jest więcej, i to poważniejszych, a w dobie terroryzmu Klub Wielbłądów wydaje się potrzebniejszy niż kiedykolwiek. Czterech jego członków, ludzi z pozoru przeciętnych i nic nieznaczących, zajmuje się tropieniem przekrętów w amerykańskiej administracji. Każdy z nich ma swoje tajemnice, ale nieformalny lider ukrywający się pod pseudonimem Oliver Stone wydaje się z samych tajemnic złożony. Jakkolwiek paranoicznie by to brzmiało, Klub przyłożył rękę do ujawnienia dużej afery korupcyjnej. Czyli wariaci, ale skuteczni, a w amerykańskich powieściach każdy wariat jest wystawiany na próbę. Zwłaszcza jeśli tę powieść pisze David Baldacci.
Członkowie Klubu, podczas zwyczajowego zebrania na łonie natury, są świadkami morderstwa upozorowanego na samobójstwo. Cudem unikają prześladowców. Okoliczności zbrodni sprawiają, że nie sposób jej zgłosić, nie rzucając na siebie podejrzeń. Kto inny schowałby się w mysiej dziurze i próbował zapomnieć, ale to przecież Klub Wielbłądów. Z pomocą agenta Aleksa Forda zaczynają drążyć tajemnicę. Trop prowadzi dalej, niż przypuszczali – w świat intryg na najwyższym szczeblu i planów porwania prezydenta USA przez islamskich terrorystów.
Poziom komplikacji intrygi przekłada się na zagmatwanie fabuły. Baldacci, którego mistrzem jest chyba Forsyth, uwielbia wprowadzać kolejnych bohaterów, mnożyć tropy i wątki, dorzucając mnóstwo szczegółów na temat funkcjonowania administracji w Ameryce, metod działania najróżniejszych agencji wywiadowczych, uzbrojenia i technologii. Sama lista podziękowań na końcu książki wskazuje, że Baldacci (jak większość topowych pisarzy) to prawdziwe przedsiębiorstwo dające zarobić sztabowi ekspertów z najróżniejszych dziedzin.
Dopracowanie fabuły, opanowanie gmatwaniny postaci i zdarzeń, umiejętne operowanie suspensem momentami równoważą językową nijakość Baldacciego, który pisze na jednym, wyrównanym oddechu bliźniaczo podobne zdania, a do tego uwielbia określać swoich bohaterów trzema przymiotnikami. Zwłaszcza jeśli pojawiają się w parach: wtedy jeden jest wysoki, barczysty i brwi ma krzaczaste, a drugi niezawodnie niski, krępy i ogorzały. Niby nic, ale kiedy człowiek bawi się, przerzucając strony, ma sporą uciechę.
Mimo wszystko Baldacciemu udało się opisać coś ważnego – uchwycił pewien obraz Ameryki i przekonania jej obywateli. W tym kraju tajne stowarzyszenia zakłada się chyba już w podstawówce, a wyobrazić sobie bez nich studiów nie sposób. Mowa nie o pradawnych ruchach strzegących średniowiecznych tajemnic, ale ściśle tajnych bractwach, a raczej klubach, których członkowie spotykają się raz w tygodniu, piją i rozmawiają o możliwości naprawy świata. Wiara w moc sprawczą takich nieformalnych stowarzyszeń nie jest do końca bezpodstawna – sam prezydent Bush należał do jednego – ale u Baldacciego zyskuje rolę niemal opatrznościową. Gdy wszystko zawodzi, można liczyć na Klub Wielbłądów. Przecież pisarz tego nie wymyślił, ale oddał przekonania, którymi kieruje się jego czytelnik. Gdyby było inaczej, nie zostałby autorem bestsellerów.
Wiara w opatrzność jest konieczna, bo Ameryka Baldacciego jest nasycona zagrożeniami. Terroryści są wszędzie – sprzedają nam hamburgery, odbierają pocztę i bawią nasze dzieci, a jeśli spojrzeć w ich kartoteki, potrafią nawet umrzeć i zmartwychwstać. Wszelkie sukcesy w walce z tą potworną, tajemniczą siłą są skazane na niepowodzenie, chyba że za broń chwyci ktoś nieprzekupny i oddany sprawie. Czyli członek Klubu Wielbłądów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze