„Pokłosie”, Władysław Pasikowski
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuReżyser zaczyna swój film niczym rasowy kryminał. A nawet thriller: bohater zostaje wrzucony w obce, wrogo nastawione środowisko. Od pierwszych scen czujemy, że „coś tu nie gra”. Sugestywny nastrój, gęsta atmosfera, narastające poczucie zagrożenia - to naprawdę wciąga, działa na wyobraźnię. Wrażenie potęgują świetne, klaustrofobiczne zdjęcia Edelmana i dobra gra Czopa i Stuhra.
Pierwsze informacje o Pokłosiu pojawiły się 10 lat temu. I z miejsca wywołały skandal. Pasikowski realizuje film o Jedwabnem, ekranizuje Grossa, odsłania wstydliwe karty polskiej historii, wspomina antyżydowskie pogromy: to nie mogło się spodobać. Mogło za to być doskonałą reklamą. Mogło, tyle że nikt nie chciał tej produkcji sfinansować. Gotowy scenariusz czekał na realizację ponad 7 lat. I kiedy wszyscy zdążyli już o Pokłosiu zapomnieć, Pasikowski w ostatniej chwili, jeszcze bez m.in. napisów końcowych pokazał swój film na festiwalu w Gdyni.
Franciszek Kalina (Ireneusz Czop) wraca do kraju po 20 latach pracy w USA. Do przyjazdu skłaniają go niejasne informacje o konflikcie brata z miejscową społecznością. Józek Kalina (Maciej Stuhr) obsesyjnie skupuje i wystawia na własnym polu żydowskie macewy (płyty nagrobne). Przez lata sąsiedzi używali ich jako materiału budowlanego: wzmacniali nimi ściany, wykładali drogi. Franciszek jest zaniepokojony desperacją brata, ale równie tajemnicza wydaje mu się wroga reakcja mieszkańców wsi. Józek jest zastraszany, obrzucany kamieniami, bity. Franciszek rozpoczyna prywatne śledztwo.
W Gdyni krytykowano Pasikowskiego za wtłaczanie narodowych traum w konwencję kina gatunków. Paradoksalnie: to właśnie okazuje się największą zaletą Pokłosia. Reżyser zaczyna swój film niczym rasowy kryminał. A nawet thriller: bohater zostaje wrzucony w obce, wrogo nastawione środowisko. Od pierwszych scen czujemy, że „coś tu nie gra”. Sugestywny nastrój, gęsta atmosfera, narastające poczucie zagrożenia: z początku Pokłosie naprawdę wciąga, działa na wyobraźnię. Wrażenie to potęgują świetne, klaustrofobiczne zdjęcia Edelmana, naprawdę dobra gra Czopa i Stuhra. Dzięki temu broni się ryzykowny pomysł z macewami: Józek nie potrafi wyjaśnić swojego zachowania, kieruje nim niesprecyzowany niepokój, poczucie konieczności. Podobnie śledztwo Franciszka: chociaż łatwo odgadnąć zakończenie, obserwujemy je z zapartym tchem. Na plus działa też brak jakichkolwiek retrospekcji, historycznych inscenizacji: Pasikowskiego interesuje współczesna perspektywa, demony przeszłości odczytywać będzie tu już kolejne pokolenie.
A jednak: reżyser nie ustrzegł się błędów. Niegdyś słynne były dla jednych kultowe, dla innych nieznośnie kiczowate dialogi Pasikowskiego (co ty wiesz o zabijaniu? itd.). Tym razem jest lepiej, ale i tak dialogi psują ten film. Wprowadzają sztuczność, są nienaturalne, często pretensjonalne. Swoboda, z jaką bohaterowie momentalnie przechodzą od zdawkowych uprzejmości do omawiania kwestii zasadniczych, budzi niezamierzony śmiech. Drażnią wytarte schematy (scena z zielarką), nachalne dopowiadanie tego co oczywiste. Z czasem Pasikowski nadużywa też poetyki gatunków: pojawiają się ujęcia niczym z horrorów klasy B. Ale to i tak pół biedy. Gorzej kiedy reżyser rezygnuje z konwencji kryminału: tu wkrada się już zbędny patos (muzyka Duszyńskiego), irytująca symbolika (nawiązania pasyjne, kuriozalna scena ukrzyżowania), nadmierna dosłowność. Czyli tzw. „polskie kino”.
Stąd trudno jednoznacznie ocenić ten film. Wygodnie byłoby ogłaszać triumfalny powrót, lub ewidentną klęskę Pasikowskiego. Tymczasem Pokłosie prowokuje do zliczania plusów i minusów. Chwalenia, ale i punktowania błędów. Celowo pomijam wydźwięk moralny: w dyskusji, jaką Pokłosie wywoła, obiektywna wartość filmu będzie kwestią marginalną. Dialog zdominują „jak śmiał” itd. Tak, czy siak: na pewno jest to obraz spóźniony. Kilka lat temu mógłby szokować. Dziś, owszem: wprowadza trudny temat do głównego nurtu kina. Ale jest to temat, z którym widzowie zmierzyli się już po wielokroć (oglądając telewizję, czytając prasę itd.). Podobnie jest z formą: realistyczny obraz polskiej wsi robi wrażenie. Tyle, że podobne i o wiele większe robił już choćby u Smarzowskiego (Dom Zły). Dlatego zachwycać się nowym Pasikowskim naprawdę nie sposób. Negować, że jest to film ważny, również. Obejrzeć warto, ale… przyznaję, że liczyłem na więcej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze