„Cosmopolis”, David Cronenberg
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuEkranizacja głośnej powieści Dona DeLillo. I jednocześnie ostateczne potwierdzenie, że Cronenberg się starzeje. Niegdysiejszy skandalista w przeddzień siedemdziesiątych urodzin stroi się nagle w szaty moralisty. Apokaliptycznego, dekadenckiego, ale jednak. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Cronenberg pudłuje. Częstuje widzów wczorajszymi mądrościami.
Ekranizacja głośnej powieści Dona DeLillo. I jednocześnie ostateczne potwierdzenie, że Cronenberg się starzeje. Niegdysiejszy skandalista w przeddzień siedemdziesiątych urodzin stroi się nagle w szaty moralisty. Apokaliptycznego, dekadenckiego, ale jednak. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Cronenberg pudłuje. Częstuje widzów wczorajszymi mądrościami, próbuje ukryć się za pseudoartystyczną mgiełką, sugeruje niezmierzone głębie ukryte gdzieś na trzecim planie własnych wypowiedzi itd. Ale koniec końców serwuje pretensjonalną, sztuczną, pozbawioną emocji nudę. Robi to „niby” świadomie, z premedytacją. Tyle, że ową manierą filmu wybronić mu się nie udaje.
Obserwujemy 24 godziny z życia Erica Pakera (Pattinson): 28-letniego miliardera, geniusza giełdy. Kryzys, rozchwiane kursy walut, wszechobecne bankructwa doprowadzają do wybuchu zamieszek. Ale Paker nic sobie z tego nie robi: przemierza ogarnięty rozruchami Nowy Jork, obserwując wszystko zza szyby swojej gigantycznej, opancerzonej limuzyny. Podróży towarzyszy seria audiencji: bogacz przyjmuje kobiety, lekarzy, specjalistów, analityków. I tak przez większość filmu śledzić będziemy serię filozoficznych dysput: o sztuce zarabiania pieniędzy, o kryzysie kapitalizmu, o destruktywnej dynamice zmian rynku itd.
Być może jest to produkcja spóźniona, bo określana jako profetyczna (można było wyczytać w niej nie tylko zapowiedź światowego kryzysu, ale także narodzin ruchów takich jak Occupy Wall Street) powieść DeLillo ukazała się bez mała dziesięć lat temu. Cronenberg potraktował ją dość instrumentalnie. Zaanektował słynne, Delillowskie dialogi, ale nie zadbał, by ubrać je w filmową formę. W efekcie Cosmopolis jest zimne, wystudiowane, teatralne. Jak zwykle u Cronenberga formalnie mistrzowskie; przepięknie sfotografowane, świadomie operujące atmosferą itd. Ale emocjonalnie puste i zwyczajnie nudne.
Bo tym razem Cronenberg przesadził. Zamarzyła mu się współczesna odyseja, traktat o upadku cywilizacji, filozoficzna synteza, a więc arcydzieło. Ale wizji starczyło mu jedynie na serię manierycznych, wypełnionych truizmami, a niekiedy nawet bełkotliwych scen. Jest to oczywiście sprytnie podane, obłożone sugestią nieustającej gry intelektualnej, ciągłej i jakże zagadkowej metafory. W dodatku całość jest potencjalnym rajem dla tzw. jajogłowych, bo można doszukać się tu dosłownie wszystkiego, można czytać Cosmopolis przez pryzmat Marksa, Nietzschego, Biblii, co sobie tylko zażyczycie teoretycznie w nowym Cronenbergu tkwi. A więc jest tu też wygodny i usprawiedliwiający wszystko komunikat: nie podobało ci się widzu, znaczy, żeś prosty, głupi i najlepiej zrobisz udając, że było ok. Otóż nie było ok. Fascynujących Cronenberga autorów przeczytałem, jego kulawe metafory odczytałem, a mimo tego wynudziłem się jak rzadko.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze