"Trzydzieści sześć dusz", Sam Bourne
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuW powieści tej splatają się wątki kabalistyczne, kryminalne i obyczajowe. Chwilami książka Bourne'a przypomina słynne „Wahadło Foucaulta” Umberta Eco, a i wielbiciele „Pi” Darrena Arnofsky'ego znajdą w niej znajome klimaty. Nic dziwnego, że „Trzydzieści sześć dusz” w ubiegłym roku znalazło się na pierwszym miejscu brytyjskiej listy bestsellerów. Sam Bourne udowodnił tym samym, że ma nosa do niebanalnych tematów. Jego kabalistyczny thriller to nie tylko potężna dawka emocji, ale i fascynująca podróż do świata chasydyzmu.
Swoim istnieniem podtrzymują świat, chroniąc go przed złem i chaosem. To trzydziestu sześciu sprawiedliwych, o których pisze Talmud Palestyński. Według „Nowego leksykonu judaistycznego” to sprawiedliwi mężowie (cadik), którzy powinni znaleźć się w każdym pokoleniu i żyć w utajeniu, aby świat mógł nadal istnieć. Co się stanie, jeśli ktoś pozbawi ich życia? Czy ziemia zapadnie się pod swoim ciężarem? Ile prawdy jest w tej historii? Taką zagadkę musi rozwiązać Will Monroe, bohater thrillera „Trzydzieści sześć dusz”.
W Brownsville, dzielnicy Brooklynu opanowanej przez handlarzy narkotyków, ginie alfons Howard Macrae. Na miejsce zbrodni zostaje wysłany młody reporter „New York Timesa” Will Monroe, który na potrzeby artykułu rozpoczyna prywatne śledztwo. Śmierć Macrae ma prawdopodobnie związek z mafijnymi porachunkami, ale kilka kwestii, które pominęła policja, przykuwa uwagę dziennikarza. Poza tym okoliczności śmierci alfonsa przypominają do złudzenia to, co stało się z kilkunastoma osobami zamordowanymi m.in. w Australii, Indiach, Brazylii, na Haiti i w Sudanie.
Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach znika żona Monroe'a, ten wpada na wyraźny trop. Okazuje się, że e-mail, który otrzymał od porywaczy, został wysłany z kafejki internetowej mieszczącej się w żydowskiej dzielnicy w Brooklynie. Śledztwo prowadzi do grupy osób skupionych wokół rabbiego Freilicha, zajmującego się badaniami kabalistycznymi, które mają rozwikłać tajemnicę istnienia świata. Monroe zbyt mało wie o obyczajach chasydów, by wniknąć do ich zamkniętego środowiska. Dlatego pomaga mu jego była dziewczyna, Żydówka Towa Chaya Lieberman, specjalistka od Kabały. Dzięki niej Monroe dociera do członków Kościoła Chrystusa Odrodzonego, którzy uważają, że Żydzi już dawno przestali być narodem wybranym. W tym momencie akcja nabiera tempa.
Nic dziwnego, że powieść Sama Bourne'a można przeczytać w ciągu jednego dnia. Niewiele jest bowiem książek, które oprócz doskonałej rozrywki oferują nam kawał interesującej wiedzy o historii i religioznawstwie. Mimo że Bourne'owi bliżej jest do Dana Browna niż Umberta Eco, wielbiciele kabalistyki nie będą zawiedzeni. W książce pojawiają się fragmenty Talmudu Palestyńskiego i prac naukowych wybitnego badacza judaizmu Gershoma Scholema, a niektóre postacie opisane przez Bourne'a odnaleźć można na kartach historii. Nawet alfons Howard Macrae nie jest wymyślonym bohaterem: nawiązuje on do postaci rabina Pentakaki, który według Talmudu Palestyńskiego żył ponad 1700 lat temu. Warto również wiedzieć, że w nowojorskiej dzielnicy Crown Heights wciąż żyje społeczność ortodoksyjnych Żydów, którzy swoją działalnością obejmują cały glob.
Książka Sama Bourne'a ma tylko jedną wadę. Jest nią zakończenie powieści. Głównym pomysłodawcą zbrodniczego planu okazuje się bowiem osoba, której nigdy byśmy o to nie podejrzewali. Zaletą wybitnego thrillera jest to, że autor podejmuje z czytelnikiem intelektualną zabawę, podrzuca mu ślady, zapędza go w ślepy zaułek itp. Sam Bourne udowodnił już, że potrafi to zrobić (czytelnik do końca nie wie, czy za morderstwa odpowiedzialni są nowojorscy Żydzi, sekta chrześcijan, czy jeden z dziennikarzy „New York Timesa”). Niestety w kulminacyjnym momencie popełnia podstawowy błąd: aż tak ważny jest dla niego efekt zaskoczenia, że zapomina o logicznym uzasadnieniu wyników śledztwa. Zakończenie tej powieści można by napisać na kilkanaście sposobów, a każdy okazałby się lepszy od zaproponowanego przez autora. Mimo to jego thriller „Trzydzieści sześć dusz” można bez wątpienia ocenić na piątkę z plusem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze