"Noc w muzeum", reż. Shawn Levy
DOROTA SMELA • dawno temuAtutem filmu miał być showman Stiller. Nazwisko, które kojarzy się z szalonymi komediami (Poznaj mojego tatę), nie zwiastuje wyrafinowanego dowcipu. I choć Ben wyciska z siebie siódme poty, i tak najzabawniejszy jest w scenie, w której dostaje po gębie od małpki kapucynki. Jest to przy okazji dobry przykład owego "cielesnego poczucia humoru", jakim film epatuje. Owszem, znajdzie się tu kilka lepszych gagów (patrz: łagodzenie obyczajów Huna Attyli), należy jednak pamiętać, że to film dla dzieci i dorosłych raczej nie rozbawi do łez.
Komedia familijna mająca wywołać u dzieci głód wiedzy i zainteresowanie muzeami? Koncepcja to ze wszech miar słuszna, gorzej jest niestety z jej realizacją. Noc w muzeum pomyślana została jako reklama szacownej instytucji, fabułę filmu dopisano w pośpiechu.
Główny bohater Larry to klasyczny nieudacznik, który trawi czas na wymyślanie rzeczy już wynalezionych. Cierpią na tym jego finanse, sytuacja mieszkaniowa i stosunki z rodziną. Nietrudno więc odgadnąć, dlaczego rozpadło się jego małżeństwo. Na razie fajtłapa może jeszcze uratować relacje z 10-letnim synem. W akcie desperacji decyduje się na pierwszą z brzegu pracę — nocnego stróża w nowojorskim Muzeum Historii Naturalnej. Od trzech odchodzących na emeryturę stróżów usłyszy, że zadanie nie jest tak banalne, jak można by się spodziewać. Nie uwierzy jednak, póki nie zobaczy na własne oczy, jak tuż po północy zbiory muzealne budzą się do życia. Głupiutka historyjka o złotej tablicy z grobowca faraona musi mu (i widzom) wystarczyć za całe wytłumaczenie cudownego zmartwychwstania szkieletu dinozaura, wypchanych lwów, woskowych figur dzikich ludzi, miniaturowych legionów rzymskich i wszystkich innych rzeczy, które powinny stać na postumentach i pokrywać się kurzem. Dopiero wtedy Larry poznaje zakres swoich obowiązków w nowej pracy — nie dać się zjeść lwom, rozerwać na strzępy barbarzyńskim Hunom i za żadne skarby nie dopuścić do ucieczki eksponatów. Wówczas zostałby przecież wylany, nie będzie mógł opłacić czynszu i straci resztki zaufania synka.
Przewidywalna i bazująca na dość wyświechtanym pomyśle fabuła podparta została całym arsenałem efektów specjalnych, których nie powstydziliby się magicy od Parku Jurajskiego. Merdający ogonem kościotrup tyranozaura jest jak żywy, a i biegająca figura z brązu robi wrażenie. Nieźle wypadają też inne trikowe zdjęcia. Scena, w której maciupki kowboj wraz z miniaturkami rzymskich legionistów mocuje się z wentylem gigantycznej opony samochodowej, to piękny przykład tzw. magii kina.
Kolejnym atutem filmu miał być showman Stiller. Nazwisko, które kojarzy się z szalonymi komediami (Poznaj mojego tatę), nie zwiastuje wyrafinowanego dowcipu. I choć Ben wyciska z siebie siódme poty, i tak najzabawniejszy jest w scenie, w której dostaje po gębie od małpki kapucynki. Jest to przy okazji dobry przykład owego "cielesnego poczucia humoru", jakim film epatuje. Owszem, znajdzie się tu kilka lepszych gagów (patrz: łagodzenie obyczajów Huna Attyli), należy jednak pamiętać, że to film dla dzieci i dorosłych raczej nie rozbawi do łez.
I, od biedy, dzieci mogą na tym seansie nawet skorzystać. Widząc, jak niedouczony Larry przegrywa swoje życie i jak bardzo pomocne w kryzysowej sytuacji okazują się dlań korepetycje z historii, mogą dojść do jakże pożądanych wniosków. Niestety, to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywną propagandę. Bo polskie dzieci, choćby nawet nabrały ogromnej ochoty na odwiedzenie Muzeum Historii Naturalnej, po chwili znów będą grać w strzelanki na komputerze. A to dlatego, że takiej placówki w naszym kraju zwyczajnie nie ma. Pokazywanie cukierka za szybą — chyba tak najtrafniej można określić efekt dydaktyczny Nocy w muzeum. Nawet gdyby jakieś dziecko miało szczęście i namówiło rodziców, by zabrali je na cykliczną warszawską imprezę pod hasłem Noc Muzeów, nie uda mu się obejrzeć bajecznych eksponatów, które zachwala amerykański reżyser filmu. To oczywiście nie jego wina.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze