„Śmierć proroka i inne historie o końcu świata”, Tadeusz Słobodzianek
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSłobodzianek cudownie miesza patos i komizm, ciska dobrym dialogiem na prawo i lewo. Czytany najprościej tryptyk prorocki będzie jadowitą kpiną z religijności ludowej. Są tu barwne postacie, kapitalnie przemyślane sceny, wiele trafnych obserwacji.
Eliasz Klimowicz, lepiej znany jako prorok Ilja urzędował na Białostocczyźnie przed II wojną światową. Ponoć czynił niezliczone cuda, a cerkiew, którą planował wznieść, sama wyrosła z ziemi bez niczyjej pomocy. Budował nową Jerozolimę, wieszczył koniec świata, a wyznawcom kazał się modlić do ikon ze swoim wizerunkiem. Grupa nadgorliwców usiłowała go ukrzyżować, czego zdołał uniknąć. Kres sekcie położyli dopiero sowieci, którzy zesłali proroka na pięć lat katorgi. Co się z nim stało, do końca nie wiadomo. Prawdopodobnie zmarł w domu starców. Kręcono o nim filmy, pisano wiersze i opowiadania, a teraz ukazało się zbiorcze wydanie dramatów Tadeusza Słobodzianka, poświęconych jego osobie.
Tekst pierwszy Car Mikołaj opowiada historię współczesnego Dymitra Samozwańca, człowieka, który trafił do białostockiej wioski, podając się za zamordowanego cara, Mikołaja II. Część mieszkańców Wierszalina daje się omamić, Słobodzianek gra Gogolem i pozwala oszustowi uczynić parodię dworu: chłopa księciem uczyni, jego córuchnę princessą, a potem ją sobie poszczypie. Pech chce, że we wsi działa już zwarta grupa bolszewików w liczbie trzech. Jakby tu cara ubić? Tylko trzeba znaleźć frajera… Większość dostrzega w przybyszu wielką nadzieję. Nie często się zdarza, żeby prorok i car rezydowali w niemal sąsiednich chałupach.
Część druga, Prorok Ilja koncentruje się na próbie zorganizowania małego męczeństwa tytułowemu bohaterowi. Świat jest tak złym miejscem, że trzeba go przemienić, do przemienienia potrzebne jest drugie Zmartwychwstanie, a cóż, aby ktoś wstał z grobu, najpierw musi się w nim znaleźć. Scena próby całej tej operacji, dokonywana z udziałem stracha na wróble, należy do najlepszych w całej książce – Słobodzianek cudownie miesza patos i komizm, ciska dobrym dialogiem na prawo i lewo. Część ostatnia to już zmierzch proroka, wypadki po wejściu sowietów na Białostocczyznę.
Czytany najprościej tryptyk prorocki będzie jadowitą kpiną z religijności ludowej. Jeśli się wgłębić (przyznajmy, te dramaty to nie otchłań) ujawni się skomplikowana relacja wielu różnych światów. Ludowa pobożność zderza się z fenomenem proroka i musi się do niego odnieść, najczęściej przez naginanie. Pojawiają się komuniści, zwiastuni nowego porządku, początkowo reprezentowani przez komiczny trójkąt, potem już w sile wojska. Mieszają się narodowości i wyznania. Słobodzianek w komentarzu do zbiorczego wydania zwraca uwagę, że Ilja wieści koniec świata i w ten apokaliptyczny porządek wpisuje zdarzenia. Realizuje więc mit o końcu świata. Komuniści zaś realizują Stalinowską opowieść o początku świata, budują na rozkaz mit założycielski. Ten kto dla nich będzie męczennikiem, ofiarą na ołtarzu Nowego Ładu dla proroka i jego otoczenia, będzie Judaszem.
Słobodzianek, urodzony na Syberii, ma ucho do dialogu i doskonale oddaje mowę człowieka prostego (przynajmniej, ja jestem skłonny w jego prostych ludzi wierzyć). Huczą te jego dramaty jak pospolite ruszenie. Są tu barwne postacie, kapitalnie przemyślane sceny, wiele trafnych obserwacji. A jednak, pozostaje wrażenie niedosytu. Być może teksty te, napisane z myślą o scenie, dopiero tam ujawniają swoją pełnię. Nie opuszcza mnie jednak przekonanie, że w dziwacznej, pięknej opowieści o cudzie, szaleństwie i tajemnicy jest wszystko, co być powinno, poza cudem, szaleństwem i tajemnicą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze