„Utracone serce Azji”, Colin Thubron
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZnakomita książka podróżnicza. Thuborn pozwala, aby kraj go porwał. Zwalnia, zatrzymuje się, czeka, gdy spotka kogoś ciekawego. Zmienia kierunki. Rozmawiając z miejscowymi nie wypowiada swoich opinii, próbuje milczeć, co najwyżej skłaniając interlokutora do tego, aby opowiadał. Tworzy to niezwykłe wrażenie: Thubron zdaje się stać w miejscu, a cała Azja Środkowa przesuwa się przed jego oczami.
Kolejna znakomita książka podróżnicza. Przerażające, a zarazem przewidywalne, że serce świata nie jest pulsującym organem, tylko wędrującym znakiem zapytania, pisze Colin Thubron wybierając się do Azji Środkowej, ludy wypełniły je swymi wewnętrznymi demonami. W starożytności były to włości hord kimeryjskich, od zawsze spowitych mgłą tajemnicy, oraz siejących postrach Scytów z ich końmi i złotem. Stało się korytarzem zalewanym przez plemiona koczownicze. Przez stulecia trwało w milczeniu a wędrówki jego ludów pozostawały wielką niewiadomą; do czasu gdy rozpuściła swą dziką kawalerię na zachód i wschód – Scytów, Hunów, Turków, Mongołów – żeby dobrać się do sąsiednich, osłabionych imperiów. Było zapleczem bożej pomsty.
Colin Thubron miał kupę szczęścia. Do Azji Środkowej pojechał na początku lat dziewięćdziesiątych, w momencie rozpadu Związku Radzieckiego i faktycznego wycofania się Rosjan z regionu. Taki moment zdarza się tylko raz w toku dziejów. Sowietów już nie ma, a jakby byli. Każdy dyskutuje tutaj o Stalinie, niektórzy go nawet chwalą, widząc w jego okrucieństwie szansę na przeciwstawienie się chaosowi ogarniającemu społeczeństwo. Weterani wspominają Wojnę Ojczyźnianą i pokazują blizny. Straszą puste cokoły po pomnikach Lenina.
Tęsknota za Rosją Sowiecką ujawniła się niemal natychmiast. Przyczyna, w dużej mierze, ma charakter ekonomiczny, na co zwraca uwagę Colin. Rozpad ZSRR przyniósł gwałtowną drożyznę i ludzie z rozrzewnieniem wspominają surowe, lecz w miarę bezpieczne życie, kiedy to chleb i wódka kosztowały sto razy mniej. Dosłownie. O ile w wypadku Polski – i innych krajów Europy Środkowowschodniej – wylądowanie pod Stalinem oznaczało regres cywilizacyjny, to ubogie, na wpół plemienne państwa Azji Środkowej zdołały na tym zyskać. Rosja, w oczach przeciętnego Turkmena, oznaczała drogi, administrację, lepsze ubrania. Pal sześć, że Kazachstan potraktowano jako wielki poligon atomowy…
Odejście Sowietów pozostawiło pustkę trudną do zapełnienia. Najprościej byłoby wskazać na islam. I rzeczywiście, tak jak komitety partyjne pustoszały, tak meczety pięły się w górę. Statystyczny rozmówca Colina Thubrona lubuje się w skrajnych postawach. Przyjmuje islam za receptę na wszystkie bieżące problemy, ba, postrzega nawet tę religię jako logiczną konsekwencję i dopełnienie judaizmu i chrześcijaństwa. Z entuzjazmem wypowiada się na temat ucinania złodziejom dłoni – wówczas już nic nie ukradną! Inni wybierają ostentacyjną obojętność. Tu islam się nie przyjmie, mówią, żadna to religia dla takich ludzi jak my. Coś w tym jest. Religijność ludów Azji Środkowej była wówczas mieszaniną szamanizmu i wierzeń plemiennych, ledwie maźniętych islamem.
Najbardziej podoba mi się sam Thubron, gość, który dokonał cudu. Podróżnicy najczęściej są po prostu podróżnikami z wyznaczoną marszrutą. Wiedzą mniej więcej dokąd i kiedy dojadą. Thuborn inaczej, pozwala, aby kraj go porwał. Zwalnia, zatrzymuje się, czeka, gdy spotka kogoś ciekawego. Zmienia kierunki i nieustannie próbuje się schować. Rozmawiając z miejscowymi nie wypowiada swoich opinii, próbuje milczeć, co najwyżej skłaniając interlokutora do tego, aby opowiadał. Tworzy to niezwykłe wrażenie: Thubron zdaje się stać w miejscu, a cała Azja Środkowa przesuwa się przed jego oczami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze