„Partytura śmierci”, Jan Seghers
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSpadek formy autora. Książka rozczarowuje, niemniej każdemu pisarzowi życzyłbym właśnie takich rozczarowań. Frankfurt jak zwykle odmalowany został pięknie i subtelnie. Niestety, świetnie rozpoczęta intryga wikła się i grzęźnie w fatalności wyjściowych założeń. Wyjaśnienie zagadki także nie okazuje się satysfakcjonując.
Georg Hoffman jest starzejącym się dyrektorem rewiowym i wiedzie życie z wszech miar uporządkowane. Rano kawka, która w Paryżu musi smakować lepiej niż gdziekolwiek indziej, do niej gazetka, wiadomo, pod wieżą Eiffela nawet prasa jest najmądrzejsza na świecie. Potem snucie się, trochę pracy i wieczór z wieloletnią ukochaną. Podczas wywiadu udzielonego telewizji odkrywa swoją tajemnicę z dzieciństwa: jego rodzice, niemieccy Żydzi, zostali wywiezieni do Oświęcimia i tam umarli, sam Georg ocalał za sprawą przewrotnego zabiegu z ich strony. Całe jego życie było próbą uporania się z tym wydarzeniem. Gdy tylko sprawa zostaje ujawniona, dzwoni pewna nieznajoma: jej rodzice także byli w obozie, umierający ojciec Gregora przekazał im kopertę dla syna. Czekała sześćdziesiąt lat. Otwarcie następuje przy udziale kamer, a tam prawdziwy skarb. Tajemnica letniej nocy, partytura nieznanej operetki Jacquesa Offenbacha. Skąd wzięła się w Oświęcimiu? Jakim cudem ocalała? Te pytania to jeszcze nic.
Paryskie wydarzenia nieoczekiwanie rezonują we Frankfurcie nad Menem. Dochodzi do wielokrotnego morderstwa, noszącego znamiona precyzyjnej egzekucji. Ten sam sprawca uprowadził kobietę, zamieszaną w sprawę partyturową. Komisarz Robery Marthaler stoi więc przed nie lada zagadką. Zaginione dzieło Offenbacha to niewątpliwie atrakcja, lecz czy naprawdę warta szeregu trupów? Kto w ogóle zabijałby dla partytury, chyba, że… No właśnie. O mankamentach za chwilę. Marhaler, konsekwentny niczym niemiecki pociąg prowadzi swoje śledztwo, obracając się głównie w środowisku emigrantów, ewentualnie striptizerek (te fragmenty są niewątpliwie w powieści najlepsze), a na domiar złego, za to w zgodzie z konwencją, musi zmierzyć się i z innymi kłopotami. Jego partnerka niespodziewanie zachodzi w ciążę i Marhaler zaczyna przygotowywać się do trudów ojcostwa. W pracy jeszcze gorzej. Do sprawy, dość spektakularnej, góra decyduje się przydzielić gliniarza, także spektakularnego. Młodzieniec, pchany na superpolicjanta, noszony na rękach i uwielbiany przez media jest potrzebny komisarzowi niczym dziura w głowie.
Obok Karin Fossum, Jan Seghers jest moim ulubionym autorem kryminałów, więc spadek formy odnotowuję z przykrością. Frankfurt jak zwykle odmalowany został pięknie i subtelnie, komisarz Marthaler pozostał wiarygodnym protagonistą a na zmiany w jego życiu — rychłą perspektywę ojcostwa trudno reagować obojętnie. Niestety, świetnie rozpoczęta intryga wikła się i grzęźnie w fatalności wyjściowych założeń. Przez pół książki głowiłem się, o co chodzi z tytułową partyturą, by nagle dowiedzieć się, że nie ma ona większego znaczenia. W zamian dostałem naiwne i mętne odwołania do czasów II wojny światowej, lekarzy eksperymentujących na więźniach w obozach i losów nazistowskich zbrodniarzy po wojnie, zrealizowane zresztą po łebkach, w sprzeczności ze stanem faktycznym. Wyjaśnienie zagadki także nie okazuje się satysfakcjonujące, ale czy o zagadkę rzeczywiście tu chodzi? Jeśli nie, to portret współczesnych Niemiec dostaliśmy już we wcześniejszych powieściach.
Partytura śmierci rozczarowuje, niemniej każdemu pisarzowi życzyłbym właśnie takich rozczarowań. Zresztą, facetowi, który napisał Zbyt piękną dziewczynę i Pannę młodą w śniegu mogę wybaczyć gorsze przewinienia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze