Zaszczuty na śmierć
NINA WUM • dawno temuOsiem lat samotnego siedzenia w ławce, proszę Państwa. Drugiego śniadania zjadanego samotnie, ukradkiem gdzieś w kącie. Przerw między lekcjami, spędzanych wyłącznie w towarzystwie książki. Nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Byłam dziwadłem. Wyrośnięci krzepko półanalfabeci (niektórzy nie nauczyli się czytać do dziesiątego roku życia) wymyślali mi przeurocze przezwiska. Dwie tzw. koleżanki wynalazły świetną zabawę: brały mnie za ręce i nogi i zamykały w szkolnej toalecie. Bez światła. Raz czy dwa zrzuciły mnie ze schodów.
W Bieżuniu — to takie miasteczko niedaleko Płocka — w maju tego roku powiesił się chłopak. Miał czternaście lat, czyli przeważającą większość życia przed sobą. Wychowywała go samotna matka.
Dziewczyny ze szkoły lubiły Dominika. Pod jego fotkami na facebooku pisały życzliwe komentarze: że jest przystojny, że świetnie wygląda. Chłopiec różnił się wyglądem od stereotypowego małolata z małego miasteczka. Był mały i drobny. Zamiast dresika, adidasów i ogolonej głowy wolał fantazyjnie zaczesane włosy oraz spodnie rurki.
Styl Dominika nie przypadł do gustu jego rówieśnikom płci męskiej. Tak bardzo, że uznali za stoswne wyzywać go od "pedziów", "pedałów" i "ciot." Regularnie. Chłopak był szarpany i popychany przez tych co bardziej krewkich. Do jego zmartwień przyłożyła rękę jedna z nauczycielek. Zagięła parol na ucznia, który często opuszczał lekcje z powodu wizyt w szpitalu. Ośmieszała chłopaka przy kolegach z klasy. Przykład, jak należy traktować Dominka szedł z góry.
Teraz, gdy jest już o wiele, o wiele za późno — stosowne osobistości zeznają, że o niczym nie wiedziały.
Nie miałem żadnych sygnałów od uczniów, że na lekcji dzieje się coś złego. Nie docierały do mnie żadne informacje, że Dominik miał jakiekolwiek kłopoty — mówi Marek Cimochowski, dyrektor Zespołu Placówek Oświatowych w Bieżuniu.
Ale po samobójstwie nastolatka mazowieckie kuratorium oświaty na wniosek Rzecznika Praw Dziecka przeprowadziło w szkole kontrolę. W anonimowych ankietach uczniowie opisywali, że nauczyciele krzyczą, są agresywni i stosują groźby.
Wiecie Państwo, ja wierzę temu dyrektorowi. Uwierzyłabym nawet wychowawczyni klasy Dominika, gdyby powiedziała coś podobnego.
Dlatego, że też miałam kiedyś czternaście lat i chodziłam do szkoły.
Nie istniały wówczas gimnazja, przez licznych komentatorów sprawy traktowane jak wylęgarnie pomiotów szatana. Moim udziałem stała się ośmioklasowa podstawówka w niezłej dzielnicy. Osiem klas ostracyzmu, pomiatania, mniej lub bardziej lotnych dowcipasów odnośnie mojego sposobu bycia, mówienia i wyglądu. Nie byłam modna — rodzicom się nie przelewało, więc ubierali mnie w cokolwiek. Nie umiałam przeskoczyć przez kozła ani prawidłowo serwować piłki do siatkówki. Na swoje nieszczęście czytałam książki. Codziennie inną, bo nie starczały mi na długo. Byłam również nadwrażliwa; nawet względnie niewinne przytyki doprowadzały mnie do płaczu.
Osiem lat samotnego siedzenia w ławce, proszę Państwa. Drugiego śniadania zjadanego samotnie, ukradkiem gdzieś w kącie. Przerw między lekcjami, spędzanych wyłącznie w towarzystwie książki. Nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Byłam dziwadłem. Wyrośnięci krzepko półanalfabeci (niektórzy nie nauczyli się czytać do dziesiątego roku życia) wymyślali mi przeurocze przezwiska. Dwie tzw. koleżanki wynalazły świetną zabawę: brały mnie za ręce i nogi i zamykały w szkolnej toalecie. Bez światła. Raz czy dwa zrzuciły mnie ze schodów.
Czy wychowawczynie próbowały pomóc? Tak, raz czy dwa. Urządziły mi konfrontację z moimi prześladowczyniami. ("Kasiu, Aniu, dlaczego bijecie Ninę i zamykacie ją w toalecie?" "Oj, proszę pani, bo ona jest taka śmieszna." Koniec sprawy. )
Szczególnie ostro zapamiętałam pewną godzinę wychowawczą, podczas której nauczycielka zwróciła się do klasy z konstruktywnym pytaniem:
— Za co nie lubicie Niny?
Uzasadnienia posypały się zewsząd. Niektóre szalenie zabawne.
Po tym wydarzeniu nie prosiłam już o pomoc. Nikogo.
Wątpię, czy któryś z moich szkolnych prześladowców jeszcze o tym pamięta. Dorośli i rozeszli się na cztery świata strony. Jeśli czasem wspominają podstawówkę — zapewne robią to z rozanieleniem. W końcu to były najlepsze, najbardziej beztroskie lata ich życia.
Ja za doświadczenia z tychże lat zapłaciłam przewlekłą nerwicą i depresją, która rozwinęła mi się jak ten rozmaryn. Do dziś się z nią borykam.
Miałam więcej szczęścia niż Dominik z Bieżunia. Gdy to moimi włosami zamiatano szkolne korytarze, ogólnokrajowe dzienniki nie specjalizowały się jeszcze w doniesieniach o samobójstwach wśród młodzieży. Kto wie, na jaki pomysł bym wpadła.
Nie dziwi mnie również, że po śmierci tego chłopca na facebooku zakwitła strona wyśmiewająca ofiarę. Brzydzi — ale nie zaskakuje. Od dawna wiem, że młodzież szkolna to banda szympansów uzbrojonych w brzytwy. Empatia? Nie znają nawet takiego słowa. Status w grupie jest dla nich bożkiem. A nie ma łatwiejszego sposobu, by go sobie wywindować, niż solidarne dręczenie odmieńca.
Wygląda jak ciota i dobrze, że zdechł — radośnie oznajmiają młodociani z fejsa. Inność jest w ich rozumieniu solidnym uzasadnieniem dla wyroku śmierci.
Nad sprawą pochyliły się co przedniejsze głowy mojego pokolenia. Jacek Dehnel, pisarz i poeta zwrócił uwagę na ważny aspekt tej sprawy. Chłopaka zadręczono, bo bieżuńskim łebkom kojarzył się z gejem:
Homofobia to nie jest jakaś oderwana od życia sprawa. Jakiś "pogląd", który można przyjmować, można się z nim nie zgadzać, ale ma miejsce w społeczeństwie. To jest zwykła podłość, podłość, która zbiera konkretne ofiary.(…) chodzę podminowany przez tę stężoną nienawiść i usprawiedliwianie nienawiści, i nawoływanie do "szacunku" dla homofobów. Bo przecież "wasze środowisko mówi o tolerancji, więc musi tolerować homofobów". Nie, nie musi. Więcej: nie powinno. Bo to prowadzi do konkretnych śmierci, jak jazda po pijanemu.
Inny świetny młody autor, Kuba Żulczyk, zaproponował anonimowemu autorowi wspomnianej strony na fejsie klasyczne "wyjście na solo":
(…) gdybym spotkał cię na ulicy, nie miałbym oporów, aby za… ci bardzo mocno w ryj, a potem wziąć cię na buty. Nie przysporzyłoby mi to ani chwały, ani honoru. Wyszedłbym na dupka, który bije słabszych. Do tego pewnie pobrudziłbym sobie obuwie. Ale tobie, tobie dałoby to bez wątpienia cenne doświadczenie. Poczucie bycia tam, gdzie był Dominik Szymański. Poczucie bycia w mniejszości. Życzę ci tego doświadczenia z całego serca.
Nie wiem jak Państwo, ale ja jestem całym sercem z Kubą. Osiem lat doświadczeń podszeptuje mi, że pewnego rodzaju umysły nie ewoluują nawet skonfrontowane z grozą śmierci. Pewnego rodzaju umysły rozumieją tylko but.
Tak, homofobia w szkołach powinna być zwalczana. Nie, ona nie bierze się z powietrza. Małoletni Seba słyszy, jak ojciec nad gazetą pomstuje na "tych pedziów" i już wie, co ma o całej sprawie myśleć.
Ale smutna prawda jest taka, że nie trzeba być gejem/lesbijką, by spaść na samo dno szkolnego porządku dziobania. Wystarczy o milimetr wystawać z szeregu. Nieważne, z jakiego powodu.
Tego właśnie uczą się dzieci we wszystkich szkołach w całej Polsce. Kto nie przyswoi cennej lekcji, ten nie przetrwa. Gdy ma się czternaście lat, szkoła jest całym światem. Okrucieństwo rówieśników może oznaczać jego koniec.
Takich Dominików jest, było i będzie znacznie więcej.
Zdjęcia: Facebook
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze