Jak z duszy towarzystwa stałam się mamą
REDAKCJA • dawno temuZazdroszczę pięknym, uśmiechniętym mamom z nienaganną figurą, makijażem i fryzurą wprost od fryzjera. Mamom – robotom, które potrafią jednocześnie pracować, gotować, prowadzić dom, zajmować się maleństwem, a i kieliszka wina nie odmówią, chadzają do kina, bywają w przytulnych knajpkach, znajdują czas na fitness i kosmetyczkę. Nie jestem super mamą, nie jestem też sobą, nie wiem kim jestem… To moja intymna historia…
Luiza (34 lata, mama dwuletniego Kacpra):
— Patrzę na swoje paznokcie, przydałoby się piłowanie, odżywka może jakaś, ten lakier pomarańczowy pewnie już się przeterminował. Może dziś w nocy uda mi się je pomalować. Kiedyś uwielbiałam „mój czas” – tak nazywałam dwugodzinną kąpiel, z pianą, maseczką, pilingiem, odżywką do włosów i pachnącym balsamem — innym do każdej części ciała. Dziś mogę o takiej królewskiej kąpieli jedynie pomarzyć. Szybki prysznic, podczas którego wymieniam kilka zdań z moim dwuletnim synkiem, który uczepiony kabiny prysznicowej wypowiada miarowo: mama, mama. A moja ulubiona kosmetyczka służy teraz za piórnik na jego kredki. Po co mi ona, nigdzie nie bywam, a na spacer z dzieckiem wystarczy tylko puder, tusz i ochronna pomadka. Życie towarzyskie już dawno mnie nie dotyczy, a o kulturze czytam w internecie – recenzje filmów, na które nie pójdę, recenzje książek, których nie mam czasu lub siły czytać. Czasem wyrwiemy się z mężem na koncert, gdy przemiła koleżanka zgodzi się poczuwać przy dziecięcym łóżeczku, lub mama z drugiego końca Polski przyjedzie na weekend.
Zawsze miałam świetne podejście do dzieci, dzieci dosłownie mnie uwielbiały. Wygłupy, wymyślanie zabaw i gier – to była moja specjalność na wszelkiej maści rodzinnych przyjęciach z udziałem dzieci. Ufały mi, zwierzały się i chętnie właziły na kolana przytulając się. Myślałam, że będę matką idealną. Że macierzyństwo to coś w sam raz dla mnie.
Długo czekałam na dziecko, po dwóch latach wreszcie się udało. I przez prawie półtora roku było bajecznie. Uwielbiałam patrzeć jak on zasypia, każda rzecz z nim związana to była dla mnie nowość, obserwowałam, chłonęłam i codziennie – naprawdę – dziękowałam, za moje szczęście.
Byłam z tych matek pełnych poświęcenia. Pracuję zdalnie i zadaniowo, prowadzę działalność gospodarczą, nie miałam więc macierzyńskiego. Cały dzienny czas poświęcałam dziecku, a nocami pracowałam. Z przerwami na karmienie i usypianie. Kończyłam o drugiej, by o szóstej wstać do dziecka, które okazało się rannym ptaszkiem. Czasami przysypiałam z nim w ciągu dnia.
Z czasem wstawałam coraz bardziej zmęczona, wypijałam coraz większą ilość kaw i byłam coraz bardziej rozdrażniona, nie tylko w stosunku do dziecka ale i męża. Zabaw, które uwielbiałam, dosłownie nie cierpię, bo ileż to razy można rysować kaczkę, samolot, ile razy układać z klocków garaż, dom i dworzec kolejowy. Ile razy można bawić się plasteliną, farbami, czytać te same książeczki. Nie cieszyły mnie nawet spacery, choć z domu chętnie bym wyszła, ale sama. Tam za oknem naszego małego mieszkania, w którym się dusiłam, był świat, którego coraz bardziej pragnęłam. Świat zostawiony przeze mnie w momencie, gdy lekarz oznajmił, że resztę ciąży muszę przeleżeć w domu. Koleżanki singielki coraz rzadziej wpadały, aż w końcu przestały odwiedzać w ogóle. Mieszkałam daleko, palić nie można przy ciężarnej, pogadać też jakby nie ma o czym — wypadłam z torów, nie chadzałam nigdzie, nie mogłam dzielić się spostrzeżeniami, bo od kilku miesięcy widziałam tylko ściany mojego pokoju, durne programy tv, czasopisma i internet, a to nie to samo. Poważne książki mnie męczyły, coraz trudniej było mi się skoncentrować.
Czytając wasze komentarze pod tekstem, na pewno spotkam się ze stwierdzeniem super mam o tym, że będąc w ciąży i na macierzyńskim można prowadzić dom i można mieć życie towarzyskie. Można dziecko oddać do żłobka i iść na zakupy lub przekazać niani i iść z mężem na imprezę. Otóż nie jestem super mamą, karmiłam dziecko długo, często przysypiałam z nim w jednym łóżku (wiem to zbrodnia), bo zasypialiśmy razem, a ja ze zmęczenie nie przekładałam go do łóżeczka. Jest ze mną bardzo związany, do żłobka nie udało mi się go oddać, tak płakał, że się poddałam, a na nianię nas nie stać…
Gdy planowałam założenie rodziny, wiedziałam, że moje życie się zmieni, ale nie sądziłam, że aż do tego stopnia. Dodatkowo myślałam, że zniosę jakoś ten brak kawiarni, imprez i babskich pogaduszek do rana, bo będę miała coś w zamian, coś o czym zawsze marzyłam. I znosiłam to jakiś czas. Teraz jestem coraz bardziej smutna i sfrustrowana. A najbardziej wstyd mi za moje myśli, bo zaczynam się zastanawiać, czy popełniłam błąd, może macierzyństwo nie jest jednak dla mnie. Ale przecież kocham swoje dziecko nad życie… Więc co ze mną nie tak.
Czuję się w tym samotna, bo wokół tyle uśmiechniętych mam, nawet swojej nie śmiałabym się zwierzyć, że chyba nie jestem dobrą matką, bo mam wątpliwości. Nie chcę by mój syn widział, jak płaczę, a robię to coraz częściej z bezsilności, zmęczenia i znudzenia powtarzalnością mojego życia, przewidywalnością. Czy tak już będzie zawsze – często się zastanawiam, i natychmiast czuję przerażenie.
Gdy skończę pisać, wezmę krótki prysznic, jest tak późno, że nie zrobię już paznokci. Przytulę się do mojego synka, za pół godziny się obudzi na mleko. Położy na mnie nogi, będzie kręcił mi włosy koło ucha i zaśnie. Ja zasnę pierwsza, obudzimy się razem, on będzie bawił się klockami, ja też. Będę smutna, chociaż szczęśliwa.
Opracowała: Katarzyna Kosik
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze