Jak znaleźć bratnią duszę?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJako młody człowiek obracałem się w patologicznym kręgu poszukiwaczy romantycznej miłości. Mnie i mym durnym towarzyszom wydawało się, że wszystko ulegnie zmianie, gdy ktoś pokocha jednego z drugim. Śniłem o patrzeniu sobie w oczy i pocałunkach w deszczu. Część ciała, łaknącą tego pocałunku zostawmy w niedopowiedzeniu, aby nie gorszyć dzieci.
Największym marzeniem było znalezienie bratniej duszy, dziewczyny która myśli jak ja, podziela moje zainteresowania oraz temperament. Wydawało mi się nawet, że na całym świecie jest tylko jedna taka osoba, druga połówka platońskiej androgyne. Niebezpieczeństwo, że moje jedyne dopełnienie mieszka w Kenii i jest facetem odbierało wszelką nadzieję.
Świat wygląda oczywiście zupełnie inaczej. Na przykład znalezienie miłości nie stanowi żadnego problemu. Miłość czeka w każdej knajpie. W pracy. Na portalu randkowym. Można ją zabrać jak dziecku cukierka. Z utrzymaniem miłości, z zabezpieczeniem jej rozwoju, z żeglugą przez bezkresne i zmienne wody kochania jest o wiele trudniej, ale też nie o tym mówimy.
Jeśli miłość czeka w każdej knajpie, to za bratnią duszą musimy połazić cały wieczór, od baru do baru. Nie dłużej jednak. Chcesz znaleźć bratnią duszę? Stówka w kieszeń i ruszaj.
Dlaczego jest tak łatwo? Obawiam się, że mamy do czynienia z ułudą. Otóż, ludzie dostosowują się do siebie, dopasowują, przejmują zainteresowania, światopogląd (cokolwiek znaczy to słowo), niekiedy nawet wygląd i motorykę. Przyjrzyjcie się proszę parom zakochanym na zabój, które są ze sobą mniej więcej od roku. Używają tych samych sformułowań, mało tego, podczas luźnej rozmowy zdarza im się dopowiadać słowa lub nawet mówić takie samo słowo w takim samym momencie. Popatrzcie na nich jak idą, najlepiej od tyłu. Ten sam rytm kołyszących się bioder, podobne kroków stawianie.
Będę pisał o dziewczynach dostosowujących się do swoich mężczyzn nie dlatego, bym uważał, że ten mechanizm nie działa w drugą stronę. Moje doświadczenie jest takie a nie inne, być może mniejszościowe i nic z tym nie mogę zrobić. Pewna koleżanka tkwiła w długoletnim związku z sympatycznym ateistą. Błyskawicznie przegoniła go w bezbożności i gdyby rzecz działa się dzisiaj, zapewne stałaby obok Jana Hartmana namawiając do legalizacji seksu z kozą, czy czegoś podobnego. Nieustannie opowiadała o tym, jak bezprawnie poczyna sobie Komisja Majątkowa i pilnie tropiła pedofilię wśród księży. Byli zgrani jak Chór Aleksandrowa i wszyscy im zazdrościli. Może nie ateizmu, ale zgrania, wspólnoty serc.
Wspólnota serc pękła jak pół litra u Andrzeja, gdy nasza panna zakochała się w katoliku. Bezbożnik natychmiast został przepędzony. Za nową miłością poszło gwałtowne nawrócenie. Uznała, że była ślepą idiotką i Bóg jest wszystkim, a jej Adaś prawie wszystkim. Zabiegali nawet o ślub w kościele Mariackim w Krakowie, co niestety nie wyszło i trzeba było hajtać się gdzieś w Nowej Hucie. Dziewczyna natychmiast przeistoczyła się w krzyżowca obdarzonego obfitym biustem. Gromiła antykoncepcję i uważała, że Terlikowski jest wielkim myślicielem, tylko za mało radykalnym. Byli zgrani jak Barcelona i wszyscy im, znowu, zazdrościliśmy. Może nie pobożności, lecz wiecie już czego.
Zapewne tych dwoje weszłoby żywcem do Królestwa Niebieskiego, gdyby pobożny mąż nie puścił swojej ślubnej kantem, dla młodszej. Dziewczyna przeklinała jego imię rok z kawałkiem, po czym zawarła szczęśliwy związek małżeński z przystojnym mieszkańcem Cieszyna, traf chciał, wyznania luterańskiego. Natychmiast stała się podporą tamtejszego zboru i z ogromną ochotą opowiadała jako to protestantyzm wyciągnął świat z mroków średniowiecza, a i dzisiaj czasem spełnia funkcję latarni. Jej nowy mąż dzielnie jej sekundował. Byli zgrani jak James Deen z Sashą Grey, a my, durni i chmurni zazdrościliśmy im jak zwykle, jak zawsze i jeszcze długo będziemy zazdrościć. Ciekawi mnie przyszłość tej dziewczyny. W końcu na świecie istnieje około 10 000 wyznań i religii, w tym pastafarianie, sataniści i zaratusztrianie z Iranu. Nie ma siły, aby zdołała ich wszystkich obskoczyć.
Inna koleżanka robiła w branży muzycznej. Nie mam tu na myśli jej pracy zawodowej, lecz życie prywatne. Po prostu, jakoś okropnie lubiła przebywać z muzykami. Gdy ją poznałem, w dawnych bardzo czasach trwała w szczęśliwym związku z prominentnym działaczem sceny punkowej w Warszawie. Z układnej panny natychmiast przeistoczyła się w drapichrusta w glanach i z mnóstwem kolczyków w twarzy. Dołożyła również starań, by osiągnąć równie zabiedzony wygląd co jej narzeczony. Kochali się strasznie. On grał koncert, ona sprzedawała koszulki. Próbowali wykupić osiołka z rzeźni i walczyli o powstrzymanie budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu. Elektrowni nie mamy, osiołek został zjedzony. Takie życie, cóż rzec.
Przebieg dalszych wypadków jest jasny i brak mi sił, by go streszczać. Powiedzmy, że rozpad tego związku miał związek z rosnącą popularnością hip – hopu. Koleżanka przeistoczyła się w modelkę. Na tym jednak nie koniec, gdyż Polskę zalała fala hipsterskiego black metalu. Dalszy ciąg każdy może dopisać sobie sam.
Podaję wyraziste przykłady, aby unaocznić o co mi chodzi. Nie ma żadnych drugich połówek, po prostu jedni przejmują zachowania i zainteresowania innych. Bo szczerze kochają. Bo boją się samotności. Bo nie mają lepszych propozycji. Nie ma w tym nic złego. Rozczarowanie nie jest niczym złym.
A co, pomyślisz, gdy mój świeżo poznany partner/partnerka ani myśli się przeobrazić na mój obraz i podobieństwo? Wciąż mówi to samo, nosi te same ciuchy, zachował swój sposób bycia? Odpowiedź jest prosta. To ty się przemieniasz w niego i nawet o tym nie wiesz. Dzieje się to cały czas. Także w tej chwili.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze