„Oświadczyny po irlandzku”, Anand Tucker
DOROTA SMELA • dawno temuWiększość już zapewne widziała ten film, tyle że pod innym tytułem i z inną obsadą. Oto bowiem komedia romantyczna, której scenariusz powstał w oparciu o żelazne prawa gatunku. Scenariusz zbudowany na zasadzie: kto się czubi, ten się lubi, przeciwieństwa się przyciągają. Całość obficie przyprawiono stereotypami na temat Europy. Nieudane są przygody bohaterki, które często przypominają gagi z komedii braci Marx. Film ratuje Amy Adams, która nie jest mdła i kradnie wszystkie kadry. Między nią i Matthew Goode'em jest przyjemna erotyczna wibracja, która sprawia, że chce się patrzeć na tych dwoje.
Większość z was już zapewne widziała ten film, tyle że pod innym tytułem i z inną obsadą. Oto bowiem komedia romantyczna, której scenariusz powstał w oparciu o żelazne prawa gatunku. Zaczyna się od (cóż za niespodzianka!) oczekiwania na zaręczyny. Anna wiedzie poukładane życie, od czterech lat u boku młodego kardiochirurga Jeremy'ego, który wciąż nie wystosował wiadomej propozycji.
W wieczór poprzedzający wyjazd ukochanego na konferencję do Irlandii, który według wszelkich danych miał być długo oczekiwanym momentem przełomu, bohaterka dostaje od lubego kolczyki zamiast pierścionka (cóż za dramat!). Za namową ojca, lekkoducha, który przez całe życie kierował się zasadą spontanicznego działania, zdesperowana Anna postanawia zaskoczyć partnera w Irlandii i sama mu się oświadczyć.
Zwłaszcza, że zbliża się właśnie 29 lutego, który w kalendarzu wypada raz na cztery lata i w starej irlandzkiej tradycji jest dniem, kiedy kobiety proponują ślub mężczyznom, a ci nie mogą odmówić. Niestety od początku niemal wszystko sprzysięga się, by pokrzyżować Annie szyki. Zamiast wylądować w Dublinie, nieszczęśnica trafia na prowincję, gdzie nie ma połączenia ze stolicą.
W końcu właściciel gospody, przystojny, acz dość arogancki Declan, z wielką łaską i za niemałe pieniądze zgadza się zawieźć ją do ukochanego. Tak zaczyna się pełna komplikacji podróż, która skończy się trochę inaczej, niż zakładał pierwotny plan.
Bo w uczuciach planów, jak wiadomo, czynić nie warto.
Miłość wzięta w ryzy zaczyna obracać się w rutynę i więdnąć jak cmentarna wiązanka. Nic tak — z drugiej strony — nie rozpala płomienia między dwojgiem ludzi jak wspólna włóczęga, walka z drobnymi przeciwnościami i żywiołami, pełna cudownych zbiegów okoliczności eskapada, kiedy to może się wydawać, że cały wszechświat sprzyja rodzącej się więzi.
Oczywiście do tego worka z zaklęciami wrzucono też inne popularne wierzenia ludowe o tym, że kto się czubi, ten się lubi, przeciwieństwa się przyciągają itd. Całość obficie przyprawiono stereotypami na temat Europy, którą w tym wypadku reprezentuje Zielona Wyspa. Z jednej strony jest to urokliwy skansen z ruinami zamków na każdym wzgórzu, zaludniony przez nieszkodliwych pijaczków, z drugiej — zadupie, gdzie szosą chodzą krowy, wszystko sypie się ze starości, a organizacja jest wręcz fatalna.
Niestety ten szkicowany grubymi liniami świat nie wydaje się wcale żywy. Podobnie nieudane są przygody bohaterki, które często przypominają gagi ze slapstickowych komedii braci Marx. Sceny, w których Anna niczym człowiek demolka zostawia za sobą zgliszcza, niestety zamiast bawić, irytują. Skąd w ogóle scenarzystom przyszło do głowy, że taka rzekomo porządnicka i zorganizowana Amerykanka, chcąc podłączyć do prądu ładowarkę, rozwali pół gospody i nawet nie powie przepraszam?
Po wielu podobnych katastrofach (większość z nich pokazano już w zwiastunie filmu) twórcy znów wracają do starego kazania, że nie ma nic ważniejszego niż romantyczne uniesienia. Najlepiej kiedy mają one miejsce na zawieszonym ponad falami klifie skalnym o zachodzie słońca. Ale choć można by tu jeszcze długo załamywać ręce nad wtórnością fabuły, o dziwo w którymś momencie Oświadczyny nabierają tempa, a scenariuszowe niedoróbki przestają drażnić.
Jest to w zasadzie zasługa jednej osoby — Amy Adams. Młoda aktorka, która ostatnio szlifowała swój warsztat u boku Meryl Streep w Wątpliwości i Julie i Julia, jest zaprzeczeniem hollywoodzkich gwiazd grywających w komediach romantycznych. Adams niewątpliwie nie tylko nie jest mdła, ale jeszcze ma to coś potrzebne, by "kraść kadry". Może to jej żywa, mimiczna twarz, może błysk w oku w połączeniu z niegwiazdorskim przeciętnym wyglądem.
Aktorka jest jakby spełnieniem snu o dziewczynie z sąsiedztwa, a do tego ma talent dramatyczny, co dostrzegła również Akademia, nominując ją już dwukrotnie do Oscara. W Oświadczynach Adams trafia w dodatku na dobrego partnera. Między nią i Matthew Goode'em jest przyjemna erotyczna wibracja, która sprawia, że chce nam się patrzeć na tych dwoje, nawet kiedy wygadują straszne głupoty. Poza tym Goode jest bez dwóch zdań przystojniejszy od zwlekającego z oświadczynami Adama Scotta. A takie błahostki w filmach tego rodzaju mają przecież kolosalne znaczenie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze